Tekst ten nie będzie kolejnym peanem na temat wielkości Apple i wychwalającym wszystkie ich produkty. Jak każdy świadomy miłośnik nadgryzionego jabłka, widzę również jego złe strony. Zarówno te cenowe, jak i techniczne. Mimo że firmie z Cupertino należy się doczesne miejsce na kartach historii, to jednak dopiero teraz spod ich szyldu wyszło coś przełomowego, na co czekaliśmy od co najmniej czasów Steve’a Jobsa.
Rok 2020 obfitował paradoksalnie w szereg produktów Apple, które ujrzały światło dzienne. Nie bez powodu firma właśnie ogłosiła najlepsze wyniki finansowe w swojej historii. Teraz kiedy na świecie wybuchła pandemia, a gospodarki padają. Apple jednak sobie radzi i to bardzo dobrze. Nie flagowe iPhone’y 12, iPady, horrendalnie drogie słuchawki AirPods Max, ani też Apple Watch mierzący saturację. Rewolucją ubiegłego roku, a w zasadzie ostatnich tygodni 2020 jest mianowicie ich procesor Apple M1.
Procesory Apple M1 – top 1 w moim rankingu
Pod koniec ubiegłego roku trafił w moje ręce Apple Mac mini z procesorem M1 właśnie. Wzmocniony został dodatkową pamięcią RAM, dzięki czemu dostałem łącznie 16 GB. Oczekując na niego, długo przeglądałem zagraniczne recenzje (bo tylko tam można było trafić na testy z większą niż 8 GB pamięcią RAM) i nie dowierzałem, sądząc, że wszyscy recenzenci muszą być sowicie opłacani przez Apple. Po prostu obserwując rozwój technologii przez ostatnie naście lat, ciężko było zauważyć aż takie skoki w następujących po sobie wersjach. Bo nie oszukujmy się, że różnica między i7 a i9 Intela w skali czasu jest niewielka.
Wiedziałem, że procesory Apple będą dla nich przełomowe, bo oparte na architekturze ARM, czyli tej, wykorzystywanej m.in. w iPadach. Oczekiwałem więc jakiejś lepszej optymalizacji, ale to wszystko. Sądziłem też, że początki mogą być dla układów Apple dość trudne i dopiero druga, a nawet trzecia generacja tychże odniesie sukces. Stąd też moje sceptyczne nastawienie do recenzji. Nastawienie to jednak się zmieniło w tym samym dniu, w którym dostałem Maca mini. W pierwszej recenzji, po spędzonym zaledwie jednym dniu z komputerem, pisałem o nim tak:
Po godzinie miałem już zainstalowane Final Cut Pro, Adobe Lightroom, Photoshopa, a przede wszystkim… Google Chrome. Przeglądarka od Google z wiadomych względów – bardziej zasobożernej nie ma, mimo licznych starań i zapewnień Google, że „tym razem będzie lekko”. Odpaliłem więc po kolei:
-
Google Chrome i 20 kart, w tym Facebook (z długiiim przewinięciem scrollem w dół) i Messenger
-
Final Cut Pro, gdzie dodałem 3 ścieżki 4K po 20 minut, nałożyłem na wszystkie filtry i inne bajery
-
Photoshop – odpalone 4 pliki, z czego dwa z nich ponad 2 GB
-
Lightroom – tutaj zapuściłem import RAWów z 64 GB karty
CISZA
Bo tak właśnie było – cisza, zero zawieszania i płynna praca. Cóż więcej chcieć. Minął miesiąc, pojawiło się sporo innych aplikacji, zarówno tych bardziej rozbudowanych, tych mniejszych odpalanych przy starcie (status bary, itd.), jak i tych emulowanych na Rozecie 2. Praca dalej jest przyjemna, żadnych opóźnień nie widzę, a co najlepsze – zaobserwowałem, że komputer nawet jest jeszcze płynniejszy niż w pierwszych dniach. Oczywiście to logiczne, bo wtedy trwały wszelkiego rodzaju importy, migracje, itd. Jednak komputer jakby uczył się mnie i mojego użytkowania. Może zbyt wygórowane wyobrażenia, ale tak właśnie czuję.
Apple Mac mini M1 to nie wszystko, poznajcie… MacBook Pro M1
Już od kilku tygodni w głowie miałem decyzję, że sprzedaję mojego MacBooka Pro z 2019 roku, bo nie spełnia moich oczekiwań, a dodatkowo grzeje się piekielnie. Nie wykorzystywałem jego mocy w pełni, ale nie o to chodzi. Potrzebowałem czegoś do pisania i internetu. Sporadycznie do obróbki zdjęć. Wybór za namową kolegów z redakcji padł na… Surface 3. Spodobał mi się jego wygląd, opinie i parametry. Do czasu, kiedy zobaczyłem go na żywo. Wygląd dalej interesujący, ale parametry nie przekładały się na użytkowanie.
Pół godziny testowania, zapychania RAMu i musiałem odpuścić, ale szansę dałem! Szybko zmieniłem plany i wziąłem MacBooka Pro 13″ z procesorem M1 i 8 GB RAM. Wiem, że będę z niego zadowolony, a to, że posłuży mi na wiele lat – jest pewne. Po pierwszych godzinach testów wiem, że problem przegrzewania obudowy, który znany jest z poprzedniej generacji, nie istnieje. Podobnie jak problem z motylkową klawiaturą, która poszła na szczęście w zapomnienie, ustępując miejsca nożycowej.
Wiem też co innego – dopóki konkurencja nie wymyśli coś innego, nie wróżę przyszłości innym producentom laptopów. Skazani są na Intela, przez co ograniczeni w technologii. Apple zrobiło olbrzymi krok, który na pewno wyjdzie im na dobre, bo otwiera przed nimi autostradę do raju. Pierwszym z przystanków ma być procesor M1X, który wskoczy najpewniej jeszcze w tym roku. Nie wiem, jak coś może być lepsze od M1, ale takie są plany Apple. Pozostaje czekać.