Gdybym miał wskazać na sprzęt, który spędził mi sen
z powiek, to wskazałbym na dzisiejszego bohatera: Wahoo Elemnt Bolt. Wszystko w kontekście: czy ja naprawdę potrzebuję takiego archaicznego sprzętu? Kupiłem i nie żałuję żadnej złotówki! Oto przed Wami pierwsze wrażenia
z korzystania Wahoo Elemnt Bolt.
Przez właściwie całe święta starałem się przekonać siebie, że ten sprzęt mi jest potrzebny. Jako fan nowych technologii i osoba, która porusza się na co dzień ze sprzętami świetnej jakości, Wahoo Elemnt Bolt, był dla mnie synonimem lat 90., krokiem w tył, patrząc na sam jego ekran. Nie wierzyłem, że przyda mi się nawigacja, a przynajmniej jeszcze nie teraz, a wszystkie te jego mnogie opcje, to tylko zawracanie głowy i gadżeciarstwo w najczystszej postaci.
Od początku
Kupiłem rower w listopadzie. Wiedziałem, że czas zrobić coś ze swoją aktywnością fizyczną, a bieganie jest dla mnie (cholernie efektywne), ale nudne jak flaki z olejem i wiedziałem, że i tym razem poddam się po miesiącu czy dwóch. Powrót po 10 latach do roweru, który był dla mnie ogromną pasją w tamtych czasach, trasy po 200 km za jednym przejazdem, czy po prostu genialnym środkiem przemieszczania się po miejskiej dżungli. Sam wybór roweru, to materiał na osobny wpis, ale ostatecznie jako fan rowerów szosowych, zdecydowałem się na hybrydę: gravela. Padło na wyprzedaż rocznika i stałem się posiadaczem tego oto pięknego Rondo Ruut AL 2019 w kolorze buraczków czy innych wiśni.
Kapitalny rower, który towarzyszy mi co drugi dzień w wyprawach, a moja Strava (zapraszam do śledzenia) puchnie od kolejnych kilometrów (tak to przynajmniej widzę). Wiedziałem, że będę potrzebował licznik, ale założyłem
z góry, że liczniki to archaizm i teraz mając telefon przy tyłku, nie potrzeba cudów. Kupiłem więc podstawową i najprostszą Sigme Pure ATS 1, która pokazywała trzy parametry: prędkość, dystans aktualny i całkowity.
Wtem przy planach treningowych przypomniałem sobie, że będzie potrzebne śledzenia tętna, by jeździć w odpowiednio zadanych strefach tętna. Pobladłem, ponieważ kilka tygodni wcześniej sprzedałem Apple Watcha 4, bo doszedłem do wniosku, że jestem niewolnikiem powiadomień, a z opcji fitnessowych właściwie nie korzystam. O ironio!
No to co? No to Garmin?
Na rynku Apple Watch 5, ale wiedziałem, że do niego nie wrócę. Za mało excitementu, za mało zmian, a dopiero rozstałem się z czwórką. Pomyślałem, że to czas na zmierzenie się z kultowym Garminem, który nigdy szczególnie nie orbitował w moich zainteresowaniach. Przejrzałem ofertę i uświadomiłem sobie, że są drożsi niż samo Apple! W alternatywie postanowiłem sprawdzić co reprezentują komputery rowerowe. Odrzuciłem wszystkie Garminy z segmentu, bo miały ekran dotykowy, a ekrany wyglądały jak z nawigacji z lat 90. Wpadł mi jednak w oko Wahoo Elemnt Bolt, który zbierał absolutnie świetne recenzje.
Popatrzyłem na to ustrojstwo i znowu jako fan technologii, pomyślałem, że przecież lepiej jeździć z przymocowanym telefonem do kierownicy! Szybko jednak towarzystwo rowerowe wyprowadziło mnie z tego błędu (czas pracy na baterii, duża jasność w słoneczne dni itp).
Patrząc na ogrom możliwości Wahoo Bolt zaczynałem analizować, co właściwie przyda mi się do codziennej jazdy. Oczywiście jak się okazało, prawie wszystko. Chodziłem struty przez całe święta, ciągle bijąc się ze sobą, czy to aby dobry pomysł, czy wykorzystam potencjał, czy nie skończy się na prędkościomierzu i tyle.
Kupiłem, w dodatku wersje bundle (z czujnikiem kadencji, prędkości na kole i pulsometrem). Dlaczego? Nie opłacało się nie kupić bez (1000 zł samo urządzenie, bundle kupiłem za 1300 zł, o ironio sam pulsometr kosztuje 200 zł).
Byłem cholernie ciekawy i już po pierwszym kursie, uświadomiłem sobie, że tego właśnie było mi potrzeba! Żadnego uniwersalnego zegarka, jako że moja aktywność ogranicza się do 85% czasu – rower i 15% siłownia. Pomiary tętna, kadencji na podjazdach, analiza tych wszystkich parametrów później w zsynchronizowanej Stravie, pięknie zaczynała pokazywać progres z treningu na trening.
W końcu poznałem, co to jeździć po lesie (wcześniej tylko szosa), a nawigacja okazała się tutaj kluczowa. Nie spodziewałem się, że przyda się i to tak szybko. Na chwilę obecną jestem po kilkunastu kursach i mam naprawdę wiele do powiedzenia, a jeszcze nie odkryłem wszystkich możliwości tego cuda. Testuje póki co Strave premium, która pokazuje na bieżąco Live Segmenty (odcinki, na których konkuruje się z innymi na czas).
Ogromna zaletą jest przede wszystkim regulacja informacji na ekranie. Możecie wyświetlać tony informacji lub te kluczowe. Możecie przełączać się pomiędzy stronami, które sami konfigurujecie w aplikacji. Diody w górnej części urządzenia mają uniwersalne zastosowanie: informują Was o skręcie, wydając przy tym dźwięk, pokazują aktualną prędkość do średniej z trasy, czy nawet informują
o starcie segmentu.
Wahoo Bolt także wyświetla połączenia przychodzące (również sygnalizując to dźwiękiem), maile czy nawet SMSy. Cholernie wygodna sprawa dla osób, które żyją na mailach i chcą mieć pełną kontrolę tego, co się dzieje na skrzynce podczas wielogodzinnych wypraw.
Ekran nie jest dotykowy i chwała za to! Obsługuje się go wygodnymi trzema przyciskami u dołu ekranu i zaskakująco, jeżdżąc nawet w rękawicach zimowych, nie mam problemu z ich wciskaniem.
W głowie pełno przemyśleń, obiecuje je zebrać wszystkie i po prostu przygotuje video, bo podejrzewam, że gdybym chciał opisać wszystkie jego funkcje, możliwości i moje przemyślenia, to tekst miałby ponad 10 000 słów. Video recenzja wkrótce, jak tylko poznam wszystkie zakamarki genialnego Wahoo Bolta. Dodam, że jeżeli ktoś z Was jest w podobnej sytuacji, tuż przed decyzją zakupową, to ja jeszcze przed recenzją podpisuję się wszystkimi kończynami: WARTO.
Video recenzja Wahoo Elemnt Bolt już jest na DailyWeb