W moje ręce, a chwile później do moich uszu trafiły douszne słuchawki bezprzewodowe Skullcandy Vert. W końcu! Mają coś, czego co zimę mi brakowało.

Tym czymś jest pilot. Tylko tyle i aż tyle. Żeby to zrozumieć przenieśmy się na stok. Słuchawki w uszach (pchełki, bo inne pod kask mi nie wchodzą). Zsiadam z wyciągu, zdejmuję rękawiczkę, wyciągam telefon zza pazuchy. Słuchawki (pchełki) w uszach pod kaskiem.

Nie ma znaczenia czy bezprzewodowe, czy przewodowe, w rękawiczkach pilota na zwykłych słuchawkach i tak się nie da w logiczny sposób używać (prędzej zębami). Odpalam muzykę do zjazdu, chowam telefon, zapinam kieszeń, zapinam kurtkę. Jazda. Jestem ze znajomymi, na wyciągu, żeby pogadać muszę zapauzować muzykę. Ściągam rękawiczkę, odpinam kurtkę, rozpinam kieszeń, wyjmuję telefon i pauzuję muzykę. Jeśli nie było kolejki, to robię to na wyciągu, co grozi zgubieniem telefonu. I tu wchodzi Skullcandy cały na biało.

Skullcandy Vert

obsługa słuchawek Skullcandy Vert

Skullcandy Vert wyposażone są w pilota, w którym również znajduje się bateria, ale nie to jest najlepsze. Najbardziej podoba mi się to, w jaki sposób te słuchawki rozwiązują problem, który przedstawiłem wcześniej. Ktoś to zaprojektował z głową. Szkoda, że tak późno. Cały front pilota to przycisk play/pause. Całym pilotem możemy kręcić w dwóch kierunkach, co pozwala puścić muzykę głośniej/ciszej. Świetne do obsługi w rękawiczkach. Pilot jest wodoodporny. Ma też klipsa, naprawdę mocnego, dzięki któremu przyczepimy go do gogli czy plecaka.

Skullcandy Vert

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że mieszkam w górach, jeżdżę na desce, dostaję świetny test do sprawdzenia na stoku. Jest luty i ***** 15 stopni na zewnątrz.

Pełna recenzja wkrótce, niech no tylko znajdę śniegu trochę :)


Pełna recenzja Skullcandy Vert już jest na DailyWeb.