Podróże samolotem, jakie są, każdy (kto choć raz latał) doskonale wie. Jest głośno i niewygodnie. Dodatkowo, jeśli nasz lot trwa kilka godzin, a naszym współpasażerem jest niemowlak, to przetrwanie takiej wycieczki może być niełatwym zadaniem. Story of my life, jak to mówią, gdyż parę tygodni temu miałem przyjemność odbyć taką podróż i mówiąc całkiem szczerze – słuchawki Logitech Zone Wired Earbuds mnie uratowały.
Pierwsze wrażenia opisałem Wam tuż przed swoim wyjazdem i jak to przy pierwszym wrażeniach bywa, byłem nieco skąpy i nieprecyzyjny w swojej opinii. Wszak nie miałem dużych podstaw do jej jasnego wyrażenia. Jednak w bliskiej perspektywie miałem szanse je przetestować w podróży, więc byłem spokojny o to, że będę mieć możliwość dokładnie je sprawdzić. Logitech Zone Wired Earbuds to słuchawki, których głównym celem jest… no właśnie – praca. Mają służyć przede wszystkim podczas różnego rodzaju wideokonferencji. Tutaj możecie zadać sobie pytanie, jak do jasnej ciasnej brałem udział w konferencji podczas wielogodzinnego lotu nad Atlantykiem.
Zanim jednak przejdę do sedna tej sprawy, to chciałbym przybliżyć kilka ważnych informacji na temat tych słuchawek. Zacznijmy to ceny. Mamy tu do czynienia ze sprzętem ze zdecydowanie wyższej półki cenowej, bo musimy się przygotować na koszt około 350-400 zł. Zakładając, że jest to zestaw targetowany przede wszystkim dla zastosowań biznesowych, to jest to suma raczej do przełknięcia. Trudniej uargumentować taki wydatek na klasyczne słuchawki przewodowe na prywatny użytek. Jest o wiele ciekawszych i tańszych alternatyw. Jednak Logitech Zone Wired mają kilka asów w rękawie, które trzeba koniecznie wskazać.
Nie tanio, ale za to bogato
Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, co znajdziemy w opakowaniu, oprócz samych słuchawek. Zestaw jest bowiem całkiem bogaty i obejmuje zgrabne etui, w którym możemy bezpiecznie transportować słuchawki i w zasadzie każdy, kto choć raz miał do czynienia z przewodowymi pchełkami, wie doskonale, jak irytujące to bywa. Wkładamy ładnie zwinięte słuchawki do kieszeni, a wyciągamy magiczne spaghetti, które następnie próbujemy rozplatać przez kolejne 2 godziny. Dodatkowe etui pozwala uniknąć takich nieprzyjemności, które w dobie słuchawek bezprzewodowych są już pewnego rodzaju anachronizmem i boomerskim śpiewem przeszłości. Logitech Zone Wired, choć mocno trzymają się w tej kwestii przewodowego konserwatyzmu, to między innymi dzięki wbudowanym magnesom łączącym je w parę, pozwalają uniknąć… poplątania.
We wspomnianym etui odnajdziemy również zestaw silikonowych nakładek, które pozwolą idealnie dopasować słuchawki do naszych uszu. Są one w dosyć nietypowym kształcie, który ma zapewnić odpowiednią izolację od otoczenia, o czym wrócę jeszcze w dalszej części tekstu. To jednak nie wszystko. Drugim ważnym elementem zestawu jest przedłużka/przejściówka na USB-C, która pozwala na podłączenie do komputera. Na tej przejściówce umieszczono pilot do sterowania dodatkowymi funkcjami. Oczywiście, możemy słuchawki podłączyć standardowym wtykiem 3,5 mmm Jack, choć jak się potem okazała, nie jest to tak oczywiste.
Aplikacja LogiTune oraz integracja z Teams
Cały sekret tych słuchawek kryje się jednak właśnie w tym dodatkowym module, który odpowiada za komunikację z naszym komputerem lub smartfonem oraz z aplikacją Logi Tune, której instalacja jest wręcz niezbędna. Aplikacja ta jest dostępna na systemy MacOS oraz Windows, ale również na iOS i Android. Dzięki niej możemy odblokować pełen potencjał tego urządzenia. Za jej pośrednictwem będziemy mogli również zaktualizować oprogramowanie układowe słuchawek. Tak, dobrze przeczytaliście – oprogramowanie.
Słuchawki te są bowiem zintegrowane z Microsoft Teams i doskonale z nim współpracują. Po podpięciu ich do komputera i odpaleniu Teamsów aplikacja Microsoftu od razu rozpozna znajome akcesorium. Możemy dzięki wbudowanemu pilotowi wywoływać komunikator, łączyć się ze spotkaniami, rozłączać połączenia, wyciszać mikrofon oraz sterować głośnością. Integracja to jednak nie wszystko. Wspomniana aplikacja Logi Tune pozwala sterować poziomami głośności i czułości mikrofonu.
Jakość dźwięku, czyli rzecz kluczowa
Trzeba też – rzecz jasna – porozmawiać o kwestii najważniejszej. Jak te słuchawki właściwie brzmią? Na ten temat napisałem parę słów w swoich pierwszych wrażeniach i w zasadzie mogę podtrzymać wszystko, co tam zawarłem. Słuchawki grają bardzo czysto i powinny zadowolić największych miłośników mocnego basowego uderzenia. Pomaga tutaj doskonała izolacja. Na co dzień używam tych słuchawek w parze z mikrofonem Maono i naprawdę świetnie sprawdzają się na przykład do odsłuchu podczas nagrań.
No właśnie – nagrania i jakość mikrofonu. W pierwszych wrażeniach ze sporym dystansem odniosłem się do jego jakości i jak to zwykle bywa – pierwsze wrażenia nie zawsze są zgodne z finalną opinią. Moje początkowe niezadowolenie wynikało przede wszystkim z pewnego „rozpuszczenia” przez dobrej jakości mikrofony i niepotrzebnie zawyżyłem swoje oczekiwania. Tymczasem mikrofon w tych słuchawkach radzi sobie zadziwiająco dobrze, zwłaszcza jeśli warunki, w jakich prowadzimy konwersację, nie są idealne. Ma to sens, bo tego typu zestaw najczęściej używa się właśnie w podróży albo w dajmy na to w zatłoczonej kawiarni, gdzie gra muzyka, jest głośno i tłoczno.
Logitech Zone potrafią bardzo skutecznie odseparować nasz głos od hałasu w tle. Przetestowałem to w boju i faktycznie, pomimo głośnych dźwięków dochodzących z otoczenia, rozmówca słyszał mnie wyraźnie, a ja również nie miałem najmniejszych problemów z jego zrozumieniem. Taki jest właśnie główne założenie tych słuchawek. Mają uprościć i ułatwić komunikację i przyznam szczerze, że zadanie to spełniają perfekcyjnie. Zresztą jak już wspomniałem dwa akapity wcześniej, Logitech Zone Wired świetnie sprawują się po prostu… jako słuchawki, do słuchania muzyki czy oglądania filmów.
Zawiodły tylko w jednym przypadku, choć nie jestem pewien, po której stronie leży problem. Otóż nie byłem w stanie zmusić tych słuchawek do współpracy ze Steam Deckiem, po podłączeniu bezpośrednio do złącza słuchawkowego. To jest o tyle zaskakujące, że mówimy tutaj o standardowym połączeniu analogowym. Cóż… najwidoczniej ta para nie jest sobie przeznaczona.
Logitech Zone Wired zapewniły mi spokój podczas lotu
Wracając teraz do tytułowego zagadnienia, które część z Was drodzy czytelnicy mogła uznać za intrygujące. Otóż od razu zaznaczę, że słuchawki te nie są wyposażone w żaden zaawansowany mechanizm tłumienia hałasu, a jest to w kontekście mojej podróżniczej przygody bardzo istotne. Okazało się bowiem, że mimo tego technicznego braku słuchawki Logi bardzo skutecznie odcięły mnie od pokładowego otoczenia, nawet w chwili, gdy nic w nich nie odtwarzałem. Nie korzystałem też tutaj ze wspomnianego wyżej oprogramowania Logi Tune, bo słuchawki były podłączone jedynie do pokładowego systemu rozrywki.
Sądzę, że kluczem do sukcesu są tutaj owe doskonale dopasowane silikonowe wkładki, które spełniły swoistą funkcję stoperów. Bardzo dobrze (choć nie idealnie) wytłumiły one samolotowy szum oraz pozostałe, nie do końca przyjemne dźwięki otoczenia, co pozwoliło mi na odrobinę snu. Więc nie, nie miałem żadnego krytycznego, niecierpiącego zwłoki call’a o wadze życia i śmierci, który przeprowadziłem, lecąc 16 km nad ziemią. Zresztą linie lotnicze LOT nie są jeszcze tak zaawansowane, by oferować pokładowe WiFi z dostępem do Sieci, zwłaszcza w klasie ekonomicznej.
Logitechy Zone Wired pozwoliły mi po prostu w spokoju nie tylko cieszyć się seansem Black Adama oraz Diuny, ale również po ludzku… przespać. Każdy, kto choć raz leciał samolotem na dłuższym dystansie, wie, jak nieoczywista może to być przyjemność. Czy tytuł to trochę clickbait? Trochę tak, przyznaję, choć jednocześnie szczerze uważam, że są to słuchawki naprawdę godne polecenia.
Historia kabla, który nie pasował: Logitech Zone Wireless Plus – pierwsze wrażenia