Ci, którzy śledzą moje wpisy, a liczę, że jest chociaż jedna taka osoba, wiedzą, że należę do fanów marki Apple. Należę, ale potrafię być też wobec tej marki krytyczny, a zdrowe podejście do zakupów sprzętu z logo nadgryzionego jabłuszka to moja domena (prawie zawsze). Zaznaczam także, że mimo że znajdzie się tu kilka słów krytyki pod adresem firmy z Cupertino, to będzie to raczej na zasadzie szukania dziury w całym. Z tego też względu, jeśli nie przepadasz za Apple, możesz śmiało skończyć czytanie, no, chyba że należysz do hejterów, to zapraszam od razu do sekcji komentarze.
Nie jest to typowo „newsowy” tekst, dlatego pozwalam sobie na trochę inną niż zazwyczaj formę pisania. Bardziej na luzie, bardziej subiektywnie. Felieton? Nie lubię tego określenia, ale okej, niech będzie.
Zacząłem, można powiedzieć od końca, bo od razu podsumowałem całe przesłanie, pisząc o szukaniu przysłowiowej dziury w całym. Wolałem jednak nie marnować Waszego czasu. Przenieśmy się zatem do początku, czyli tam, gdzie tekst ten zacząć się powinien.
Dwa lata temu kupiłem iPhone’a 8 Plus. W tym samym roku wychodził model X, nie wziąłem go jednak ze względu na obawy. Było to coś nowego, niepewnego, a ja potrzebowałem dobrego iPhone’a w starym, guzikowym stylu. Przez dwa lata używania powiększonej „ósemki” nie było praktycznie powodów, abym mógł się na ten telefon użalać. Nie zawiódł mnie, ale w sumie tego oczekuje się od takiej marki. Wiedziałem też, że rok 2018 nie będzie rokiem zmiany urządzenia, trzymam się dwuletnich cykli od wielu już lat i nie narzekam. Z tego też względu obok ubiegłorocznych Xr i Xs przeszedłem obojętnie, nie nastawiałem się na nie. I słusznie.
Na nowego iPhone’a Polak musi pracować miesiąc, Niemiec? 10 dni… [INFOGRAFIKA]
Wiedziałem jednak, że rok 2019 będzie rokiem zmiany telefonu. Praktycznie od początku tego roku śledziłem każdą wzmiankę na temat „jedenastek”. Przeglądałem plotki, nie dowierzałem i pukałem się w czoło, jak widziałem, że może on być aż tak brzydki. Wierzyłem w Apple i liczyłem, że mnie zaskoczą. Pozytywnie rzecz jasna. W czerwcu „strzeliło” mi szkiełko ochronne na moim iPhonie 8 Plus, odpuściłem sobie zmianę, bo przecież „za dwa-trzy miesiące będzie nowy sprzęt!”.
Lipiec minął, sierpień również, mamy 10 września. Z niecierpliwością czekam na premierę telefonu od Apple, śledzę konferencję, relacjonuję Wam na żywo, co tam się dzieje. Nudy? To chyba zbyt lekkie określenie, jeśli miałbym patrzeć na to z perspektywy czasu (a nie minęło nawet dwa tygodnie!). Zobaczyłem iPhone’a 11. Od początku celowałem tylko i wyłączenie w „mocniejsze” wersje, czyli Pro, albo Pro Max. Parametry? Okej, wszystko poprawnie. Robi wrażenie, ale już podczas konferencji przekonuję się, że nie ma tego, co zawsze towarzyszyło konferencjom Apple. Nie ma „WOW”. I nie będzie, przynajmniej jeśli chodzi o tegoroczne premiery. No może Apple Watch Series 5 odniesie sukces, ale to nie moja bajka.
Konferencja jeszcze się nie skończyła, a ja już wiedziałem jedno. Spojrzałem na swojego iPhone’a 8 Plus i pogodziłem się (bez zbędnego smutku), z tym że zostanie on ze mną jeszcze rok. Na drugi dzień rano pojawił się jeszcze niespodziewany pomysł, aby kupić Samsunga S10. Rozmyślanie trwało jednak pełne 30 sekund i na tym się skończyło. „Nie ma takiej opcji”. Odświeżamy staruszka: bateria nowa, szkiełko nowe.
Redakcyjny szum, ale także internetowe „przeżywanie” nowego iPhone zdawało się nie mieć końca, dlatego wiedziałem, że za 10 dni presja mojej słabej silnej woli będzie taka, że temat nowego iPhone’a powróci. Postanowiłem więc ukrócić to w zalążku. Miał być iPhone 11 Pro, jest… iPad 11 Pro. Dwa dni po konferencji Apple pojechałem czym prędzej do sklepu, aby nie pojawiały się już żadne wątpliwości. W sposób drastyczny zablokowałem sobie kupno tegorocznego iPhone’a.
Dlaczego?
Przede wszystkim uznałem, że to bez sensu. Powodów jest kilka:
-
Na mojego iPhone’a 8 Plus dostanę iOS 13.
I tak się stało, w czwartek pojawiła się aktualizacja. Po pierwszym dniu jestem z niej mega zadowolony. Tryb nocny robi swoje. Wszystko działa jakby szybciej i (jeszcze) sprawniej. To samo miałbym w iPhone 11 Pro.
-
Aparat szerokokątny? Proszę…
Tak, nowe aparaty w iPhone 11 robią wrażenie, przynajmniej na papierze. Brakuje mi w poprzednich modelach szerokie kąta, szczególnie że konkurencja już dawno je ma. Szybko więc sobie to przeliczyłem. Posiadam lustrzankę z pełną klatką. Za 6 tysięcy złotych miałbym co najmniej 2 obiektywy szerokokątne, które dałyby mi o wiele lepszą jakość niż ten z nowego iPhone’a.
-
Wydajność.
Umówmy się – optymalizacja urządzeń Apple jest na najwyższym poziomie. iPhone 8 Plus posłuży mi na pewno jeszcze rok, nie sprawiając żadnych problemów.
Jaka wiec różnica? Taka, że za iPhone 11 Pro zapłacić bym musiał ponad 6 tysięcy PLN. Wydając więc grube pieniądze, miałbym niewiele więcej niż mam teraz i byłbym lżejszy o parę tysiaków. Połowę tej kwoty można zatem przeznaczyć na uzupełnienie zakresu sprzętowego. Od dawna iPad chodził mi po głowie jako „uzupełniacz”, złoty środek pomiędzy smartfonem a laptopem. No i już po pierwszym dniu udało mi się na iPadzie zaprojektować nowego iPhone’a:
Dzięki temu mam i iPhone’a, i iPada, a do tego 3 tysiaczki zostały w kieszeni. Jest to mój pierwszy tablet i jestem pod olbrzymim wrażeniem. Bałem się, że nie będzie mi potrzebny, bo to taki większy smartfon. Nic bardziej mylnego, iPad Pro 11 od razu odnalazł się w mojej codziennej pracy i wiem jedno: kupując iPhone 11 Pro, na pewno nie miałbym tego, co mam teraz. Po prostu nowy iPhone nie dałby mi tyle nowego, co dał iPad.
Urządzenie działa mega płynnie, a naczytałem się wcześniej sporo recenzji. Aplikacje działające w tle robią robotę. Jestem w trakcie testowania nowego systemu iPad OS i na pewno podzielę się wrażeniami.
Aha! Jest jeszcze jeden plus. Mam jeden, ładny aparat na pleckach iPada.