Nie jestem specjalistą do spraw kultury bliskowschodniej, dlatego się wypowiem. Ostatni konflikt w Izraelu i strefie Gazy to najlepszy przykład tego, w jak fatalnej sytuacji się znaleźliśmy. Technologią, która miała nam pomagać, wykorzystywana jest do masowej dezinformacji. Szefowa X (poprzednio Twitter) musiała się wytłumaczyć przed władzami Unii Europejskiej z tego co usunięto po ataku Hamas na Izrael.

Portale społecznościowe, na których spędzamy wiele godzin tygodniowo, okazują się najlepszą bronią w dezinformacji, która ma za zadanie wywierać wpływ na osoby bezpośrednio niezaangażowane w konflikt, powodując napięcia społeczne.

Tym samym właściciele tych portali nie potrafią sobie poradzić z problemem moderacji oraz weryfikowania treści, zamieszczanych przez własnych użytkowników. Długo słyszeliśmy, że to nie ich problem. Tych największych zmusza do tego jednak unijne prawo!

Twitter stał się Wielkim Bratem

Mamy w kraju swoje problemy. Te największe to ciągłe skandale, afery i polityczne waśnie. Ostatni miesiąc to też wariactwo w wojsku, wybory no i oczywiście #pandoragete. Sami poruszamy ten temat i wierzymy, że nie wszyscy (a zwłaszcza rodzice) zrozumieli sens i skutki tej sprawy. Co ciekawe, znaleźli się czytelnicy (znajdziecie ich w sekcji komentarzy), którzy próbują nam mówić, o czym mamy pisać o, o czym nie. Gdzieś już to widzieliśmy!

Rzeczywistość świata rządzonego przez Wielkiego Brata to w zasadzie literacko-popkulturowa metafora, która jest znakiem naszych czasów. Wiele osób zapominało, że kontrola jest wszechobecna, a teoretyczna definicja demokracji i wolności to mrzonka.

Twitter

Przykład? Wolność słowa to iluzja. W idealnym świecie nie wszystko, co wolno powiedzieć, wypada. Nie wszystko, co wypada, trzeba powiedzieć. Ta trój-zasada działała dobrze, gdy żyli nasi dziadkowie. Dziś nie wolno wyrażać własnych przekonać. Dlaczego tak jest? Bo ze słowa uczyniliśmy broń.

Tą bronią jest też dezinformacja. To nie jest nowa rzecz — propaganda działa od tysięcy lat. Ale dopiero nowoczesne metody socjotechniczne i środki masowego przekazu uczyniły z niej narzędzie ogólnej kontroli. Podczas II Wojny Światowej doskonale uprawiały ją Niemcy. Po Wojnie do późnych lat 80. uskuteczniała ją Rosja. Udawało się nawet manipulować opinią publiczną, gdy fejkowe listy Ku Klux Klanu atakowały Afroamerykanów, a tak naprawdę były adresowane przez Rosjan. Dopiero w 1984 roku po igrzyskach w Los Angeles Amerykanie zdali sobie sprawę jak koncertowo byli rozgrywani. Ci też się w sumie wiele nauczyli, co pokazuje historia po ataku na WTC.

Siła serwisów społecznościowych objawiła się równie szybko. W 2005 roku boleśnie przekonał się o niej egipski prezydent Hosni Mubarak, gdy antyrządowe nastroje przeniosły się na Twittera i pomogły organizować protesty. Wiadomo też było, że sytuację można odwrócić. Niejawna, ale zakrojona na szeroką skalę akcja polaryzacji poglądów i afera z Cambridge Analityca pozwoliła zająć fotel prezydenta Donaldowi Trumpowi.

Stanowcza reakcja komisarza EU

Już chyba nie muszę nikogo przekonywać, że Internet jest bronią, a nie powszechnym prawem. Może i głupim rozwiązaniem byłoby, gdyby trzeba było na korzystanie z niego pozwolenie. Rozsądnym krokiem jest edukacja i nauka pewnych zasad już w szkole. Bo jasne jest, że jako społeczeństwo nie potrafimy sobie z nim poradzić.

Sytuacje chciała zmienić Unia Europejska. Stworzyła ustawę, która miała ochronić obywatelom EU, to właśnie DSA — Digital Services Act. Kontroluje on wiele materii związanych z internetem i łącznością. Daje on możliwość wpływania nie tylko na pojedyncze osoby, czy grupy osób, ale również na wielkie organizacje, a nawet rządy.

Tydzień temu, członkowie Hamas (ugrupowania uznanego za terrorystyczne) ostrzelali i sforsowali granice Izraela, zabijając i porywając setki osób. Nie będę tu politykował. Nie potrafię zachować obiektywizmu, bo jak wiele moich kolegów ze szkolnej ławy, tak i ja jako mieszkaniec Oświęcimia zostałem skrzywdzony ideologicznie, przez środowisko, w którym się wychowałem. Jednej rzeczy jednak przemilczeć nie potrafię.

W zeszłym tygodniu, podczas najgorętszych chwil w strefie Gazy, użytkownicy raportowali tysiące doniesień o aktualnej sytuacji. Szybko okazało się też, że znaczna część materiałów została odrzucona, zablokowana lub usunięta po czasie. Sporo z tych materiałów pokazywało reakcję Izraela i jego wojska, które odpowiadało atakiem rakietowym. Platformę zalała też fala fałszywych filmów, które pokazywały ataki Hamasu — niektóre z nich były jednak filmami z Egiptu, Chin lub scenami z gier takich jak Arma 3.

Wspomniany wcześniej akt jest ciekawym narzędziem. Na jego mocy komisarz europejski Thierry Breton, wysłał list otwarty z surową treścią. Wskazał on na zaniedbania dotyczące ostatnich działań (lub braku działań w pewnych kwestiach). Co więcej, ten list nie był kurtuazyjny, bo w końcówce zażądał odpowiedzi w terminie 24 godzin. Zaznaczył też, że brak działań może wiązać się z rozpoczęciem śledztwa i nałożeniem surowych kar na serwis.

Linda Yaccarino, aktualna szefowa X (poprzednio Twitter), która zastąpiła Elona Muska na tym stanowisku szybko odpowiedziała. Jej znaniem X oddelegował zespół ludzi, którzy bezpośrednio zajmują się tą sprawą. Potwierdzono też, że skasowana dziesiątki tysięcy treści w tym tysiące filmów i zdjęć oraz setki dłuższych treści i linków. Potwierdzono też usunięcie setek kont, które uznano za powiązane lub należące do sieci terrorystycznych.

Serwis X ma ogromne problemy. Zdaniem magazynu Wired — on po prostu już tonie w dezinformacji. Jeśli dokładnie przeczytacie artykuł na Techcrunch, dowiecie się, że szefowa serwisu nie podaje konkretnych liczb. Nie jest też w stanie powiedzieć, ile ze skasowanych materiałów błędnie sklasyfikowano jako fałszywe, podczas gdy pokazywały one drugą stronę konfliktu.

Musicie jednak na siebie uważać. Wiele osób jest zdania, że pewne zachowania są celowe, a bałagan jest tylko dobrą przykrywką. Jestem z dala od takich oskarżeń. Wiem jednak, że ktoś łatwo może wykorzystywać to do własnych celów. Podobno Lenin usnuł termin — pożyteczny idiota. Warto tu przypomnieć, że Elon Musk promował konta informacyjne w serwisie X, które umieszczały fałszywe informacje i reklamował je jako źródła pewnych i sprawdzonych newsów.

Czy jest dla nas jeszcze jakaś nadzieja i ratunek w świecie dezinformacji? Pewnie tak, zanim się to stanie lepiej dokładnie zbadać, czy tak się sprawy mają i nie polegać na wszystkim, co słyszymy i czytamy. Ne pewno też nie na tym, co pochodzi z mediów społecznościowych.