Nie jestem potteromaniakiem, a najnowszą produkcję z tego uniwersum – Hogwarts Legacy – sprawdziłem ze zwykłej ciekawości.
Spoglądam na Hogwarts Legacy jako ktoś, kto przeczytał książki o Harrym Potterze oraz jest na bieżąco z filmami z tego świata. Jednak żadnego z tych tekstów nie konsumuję w kółko. Po prostu traktowałem je jako ważny element kultury popularnej i uznałem, że warto się z nimi zapoznać. Właśnie w ten sam sposób postanowiłem ugryźć Hogwarts Legacy. Nie jest to przecież pierwsza gra w tym uniwersum. Było ich już sporo i to w najróżniejszych odsłonach. Od pełnoprawny produkcji poświęconych przygodom Harry’ego Pottera, przez interaktywne wersje Lego, po edycje przygotowane z myślą o rozgrywce na urządzeniach mobilnych. Hogwarts Legacy zainteresowało mnie, ponieważ jest opracowane dla nowej generacji, nie tylko samego sprzętu, ale także graczy. W końcu dzisiaj już wszyscy przeszliśmy swoje w otwartych światach.
Właśnie w tej formule utrzymane jest Hogwarts Legacy. To jest typowy, wręczy odrysowany od schematu, otwarty świat z listą zadań do wykonania
Ma to swoje plusy oraz minusy. Absolutnie nie uważam, że wszystko w tej grze jest złe i nawet nie warto na nią poświęcić jednego kilobajta pamięci. Na liczniku mam już blisko 20 godzin, powoli eksploruję Hogwart oraz jego okolice. Wykonuję zadania, latam na miotle lub hipogryfie, walczę za pomocą czarów oraz rozwiązuję zagadki przestrzenne. Przemierzanie wirtualnego świata z punktu do punktu jest dla mnie boleśnie znajome, widziałem to już wiele razy w nowoczesnych grach. To, czy jest jakiś wyróżnik, który sprawia, że Hogwarts Legacy jest wyjątkowe? Moim zdaniem nie. W przypadku tego tytułu wszystko jest, mniej lub bardziej, w porządku. Bez większych zaskoczeń, to jest sprawę wykorzystanie formuły otwartego świata w scenografii wziętej z porterowego uniwersum. Na pewno dla oddanych fanów będzie tutaj mnóstwo smaczków, jednak ja się nie zaliczam do tej grupy.
Pobiegałem po Hogwarcie, który jest piękny. Rewelacyjny popis tworzenia poziomów! Za każdym zakrętem jest coś ciekawe, wchodząc do tego magicznego zamku, wręcz unikałem korzystania z punktów szybkiej podróży. Wolałem spacerować po korytarzach, ponieważ wtedy mogłem się przysłuchiwać rozmowom uczniów oraz obserwować, jak Hogwart żyje własnym życiem.
Potem opuściłem szkołę i moim oczom ukazała się mniej dopracowana przestrzeń z mnóstwem punków do odhaczenia. Trochę walki wymieszanej z eksploracją, a to wszystko doprawione zagadkami. Właśnie te ostatnie najbardziej mnie wciągały. Zero podpowiedzi, po prostu trzeba eksperymentować z czarami i zastanawiać, co tym razem Merlin miał na myśli. Z wielką chęcią wypatrywałem kolejnych tego typu atrakcji. Sam zamek wręcz od nich pęka, dzięki czemu eksploracja potrafi przykuć do ekranu. Niestety, to wszystko szybko zaczyna ginąć pod mniej dopracowanymi elementami. Jak chociażby ekwipunkiem, który jakieś statystyki ma, ale zbiera się go tylko i wyłącznie dla wyglądów, które można zmieniać. Warstwa RPG w „Hogwarts Legacy” jest całkowicie zbędna. Nie widziałem większego sensu w używaniu modyfikatorów, chciałem tylko osiągnąć maksymalny poziom i odblokować wszystkie czary.
Takich niedostatecznie przeszlifowanych elementów jest więcej. Eliksirów do uwarzenia jest kilka, podobnie jak roślin do wyhodowania. Cały system tworzenia przedmiotów jest po prostu w porządku i wręcz wymaga większego rozwinięcia. W zasadzie najważniejsza jest mikstura lecząca, pozostałe przydają się bardzo, bardzo okazjonalnie i nie czułem potrzeby zawracania sobie nimi głowy.
Hogwarts Legacy ma też przyjemny system walki, który świetnie sprawdza się przy krótkich starciach. Przy tych dłuższych, szczególnie gdy trzeba stawić czoła potężniejszym przeciwnikom, wychodzą jego niedoskonałości
Kluczowe jest tutaj wykorzystywanie słabości wrogów oraz tworzenie odpowiednich kombinacji czarów. Tutaj pojawia się pewien poważny problem. Ja stosunkowo szybko znalazłem układy, które pozwalały mi zadawać jak najwięcej obrażeń, szczególnie w połączeniu z wykorzystaniem przedmiotów z otoczenia. Można nimi rzucać w przeciwników, tak samo, jak mieczami i toporami, które wytrąca się im z rąk. Gdy w walce brało udział wielu przeciwników, musiałem reagować na mnóstwo zagrożeń. Robić uniki oraz odbijać wrogie czary. To było super! Natomiast starcia z bossami, sprowadzały się do zrozumienia schematu ataków i wciskania różnego rodzaju czarów, które zadają obrażenia. Tyle. Koniec. Nic szczególnie ciekawego, emocje jak na oglądaniu spadającego paska życia. Nie było to jakoś najgorsze, można przeżyć, ale te nierówności w „Hogwarts Legacy” są denerwujące.
Najbardziej je widać w narracji. Główny wątek fabularny jest, moim zdaniem, miałki. Ot, historia o wyjątkowym człowieku, który ma dostęp do tajemniczych mocy i musi nauczyć się je wykorzystać, zanim zrobi to ten zły. Mało emocji, przechodzenie od misji do misji. Tak samo, jak w przypadku zleceń dla nauczycieli z Hogwartu. Te ostatnie są już do bólu nużące.
Natomiast świetnie zostały zrobione wszelkiego rodzaju zadania opcjonalne! Mają swój klimat, nawet jeśli opierają się na schemacie przynieś, dostarcz, pozabijaj. Ich dużym plusem jest to, że generują emocje, opowiadają krótkie, skondensowane historie, dzięki czemu przyjemnie koncentrują uwagę gracza na wirtualnym świecie. Świetnie są osadzone w Hogwarcie i okolicach. W trakcie popychania fabuły do przodu, szczególnie w późniejszych momentach gry, miałem wrażenie, że „Hogwarts Legacy” to pierwsza część większej serii. Taka próba różnych elementów, weryfikowanie co się fajnie przyjmie, co ludziom się spodoba, a na co będą narzekać. Często mówię i piszę, że dobry game design, nie polega na wrzuceniu różnych mechanik do gara i mieszania tak, długo, aż się w coś połączą. Najwyraźniej wśród twórców „Hogwarts Legacy” nie ma takiej osoby, bo ta gra często wygląda tak, jakby wyszła z tego kotła.
Dla mnie nie jest to jakieś wyjątkowe doświadczenie, a już na pewno nie gra roku, przełamująca obecnie normy gatunki. O „Hogwarts Legacy” myślę w kategoriach przyjemnej, niezobowiązującej rozrywki. Może skończę tylko główny wątek i zadania poboczne, a może poświęcę więcej czasu i rozwiążę wszystkie zagadki? Nie wiem. Wszystko zależy od tego, kiedy ten otwarty świat zacznie mnie męczyć.