Fakt, że w przypadku tak globalnej pandemii znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wykorzystać panikę i strach, jest oczywisty. W ubiegłym tygodniu pisałem o tym, że pojawiła się grupa hakerów, którzy tworzą fałszywe strony z mapami koronawirusa, atakując komputery internautów i wykradając z nich dane. Hakerzy to jedno, ale na kryzysie próbują skorzystać także nieuczciwe władze.

Zawsze w tego typu przypadkach jest okazja do wprowadzenia zbyt restrykcyjnych przepisów, tłumacząc, że wszystko w ramach „prewencji” i zapewnienia bezpieczeństwa. Co jednak jeśli władze starają się nadużywać swoich uprawnień?

Zaczęło się od Izraela. Premier tego kraju, Benjamin Netanyahu w osobę oficjalnie ogłosił, że jego służby zaczną korzystać ze wszelkich dostępnych narzędzi, jakimi dysponują do monitorowania osób, które są nosicielami koronawirusa. Oczywiście wywołało to ogromne obawy i sprzeciw niektórych obywateli. Nic dziwnego, bo Izrael słynie z inwigilacji (niekoniecznie wewnętrznej). Taka zapowiedź premiera kraju otwiera jednak pole do nadużyć, bo łatwo sobie wyobrazić wykorzystywanie narzędzia do innych celów, niżeli „tylko” do śledzenia tych chorych. Na pewno są inne sposoby na monitoring osób zagrażających, niekoniecznie śledzenie ich telefonów. Bo właśnie to dane ze smartfonów mają być źródłem dla władz. Jak zapewnia Netanyahu, była to dla niego trudna decyzja:

„Do dzisiaj unikałem stosowania tych środków w populacji cywilnej, ale nie ma wyboru”.

Tak… Oczywiście głos zabrała także służba bezpieczeństwa Izreala, czyli Shin Bet. Przedstawiciele agencji twierdzą, że narzędzia będą wykorzystywane jedynie do sprawdzania obywateli, czy dotrzymują kwarantanny.

Iran robi swoje – monitoring wszystkich obywateli

W Iranie uruchomiono właśnie specjalną aplikację. Ma ona pomóc w diagnostyce koronawirusa. Fajnie – przydatne rozwiązanie, na pewno ograniczy panikę i uspokoi społeczeństwo. Też bym tak pomyślał i tak pomyślało wielu Irańczyków. Problem jednak w tym, że poza podstawowymi informacjami na temat pandemii i sposobów ochrony przed wirusem, aplikacji gromadzi masę danych na temat użytkowników. Najważniejszą jednak informacją są dane lokalizacyjne. A jest co gromadzić, bo aplikację pobrało miliony internautów.

Apka pojawiła się na początku marca i była reklamowana na wszystkich smartfonach. Rozesłana treść była podpisana, jakoby pochodziła z Ministerstwa Zdrowia:

„Drodzy rodacy, przed udaniem się do szpitala lub ośrodka zdrowia zainstaluj i używaj tego oprogramowania, aby ustalić, czy ty lub twoi bliscy zostaliście zarażeni koronawirusem”.

Wykorzystany tu został element zastraszenia, a może bardziej paniki. Wystarczy się chwilę zastanowić, by wiedzieć, że nie ma szans, aby aplikacja nas zdiagnozowała. Zanim jednak obywatele Iranu doszli do tego wniosku, zdążyli zainstalować aplikację i dać jej wszelkie uprawnienia, bo „przecież ona może nas uratować”.

Narzędzie szybko dostało wiec dostępna do danych osobistych: imiona, nazwiska, adres, data urodzenia i wspomniana wcześniej lokalizacja. Ta ostatnia opcja pozwalała śledzić przemieszczanie się osób, które miały zainstalowaną aplikację. Po co więc tworzyć jakieś Pegasusy czy inne programy inwigilujące, jak można wykorzystać globalną pandemię?

Reżim irański ma się dobrze, władze tuszują kolejne przypadki zakażeń, a chwalą skuteczność leczenia i diagnostyki za pomocą… aplikacji.

źródło: vice.com | timesofisrael.com