Nigdy nie aspirowałem do miana profesjonalnego fotografa. Kadrowanie, oświetlenie, ujęcia – wszystko to przyprawiało mnie o zawrót głowy i jakoś niespecjalnie zachęcało do wzmożonej nauki w tym zakresie. Co innego jeśli chodzi o sprzęt. Gdy tylko w zasięgu mojej ręki pojawiał się znajomy ze swoim aparatem, zaraz prosiłem o chwilę zabawy z nim :)
Pierwsze chwile z urządzeniem
Rozpakowywanie nowego sprzętu to istotny moment. Od pierwszego wrażenia w dużej mierze zależy dalszy stosunek do urządzenia. Można oczywiście kierować się ładnymi, odpicowanymi grafikami przygotowanymi przez producenta, ale czy jest w tym jakiś sens? Na nich sprzęt wygląda zawsze o niebo lepiej niż w rzeczywistości. Jak było w przypadku Galaxy Camera? Odwrotnie. Gdy wyciągałem go po raz pierwszy z pudełka, moim oczom ukazało się białe „cudeńko” (to tylko jedno z nielicznych określeń, które kotłowało mi się wtedy w głowie). Kolokwialnie ujmując „jarałem się jak dziecko” ;)
Bez wątpienia design Galaxy Camera to coś, co od razu robi wrażenie. Porównując go z większością aparatów cyfrowych, zauważymy, że mocno odcina się na ich tle. Schludna, biała obudowa, która wpisuje się w nurt minimalistyczny daje poczucie… Hm… Luksusu?
Mój aparat jest robotem!
Największym wyróżnikiem Galaxy Camera jest fakt, że działa on pod kontrolą systemu Android. Nie ma wielu modeli aparatów, które byłyby w niego wyposażone. Muszę przyznać, że możliwość zainstalowania dodatkowych aplikacji w aparacie była bardzo interesującym doświadczeniem. Jako, że jestem zapalonym użytkownikiem Twittera, od razu postanowiłem go pobrać z Google Play. Była to poniekąd jedyna aplikacja, która została w Camerze przez całe dwa tygodnie, niemniej jednak możliwość dopasowania do siebie oprogramowania, daje całkiem spore pole do popisu.
Jest to niewątpliwa zaleta gdy szybko chcemy podzielić się z innymi swoim zdjęciem… z imprezy u znajomych, czy udanej nocy na mieście. Tylko w takich sytuacjach zastosowanie tego aparatu (i jego potencjału aplikacyjnego) ma jakiś większy sens. Dużo mówi się w ostatnim czasie o fotografii mobilnej w prasie, jednak w takim wypadku zawsze lepszy będzie po prostu smartfon, którego mamy zawsze w kieszeni – dodatkowe urządzenie, które tak naprawdę powiela możliwości telefonu to zbędny balast dla łowców sensacji.
Zdjęcia wykonane aparatem
Mały test porównawczy – Galaxy Camera vs. Nikon D5100
Podczas gdy testowałem Galaxy Camerę, miałem możliwość porównania zdjęć wykonywanych przy jego pomocy z lustrzanką Nikon D5100. Przy tych samych ustawieniach, świetle i odległości z jakiej zostały wykonane zdjęcia, różnica w kolorach jest widoczna gołym okiem (Galaxy Camera po lewej, Nikon D5100 po prawej). Ustawienia aparatów podczas testów: przysłona 5.6, długość ekspozycji 30s, ISO-800, bez zoomu (ogniskowa dla Galaxy Camera 4mm, dla Nikon D5100 18mm).
Zarówno jedno jak i drugie zdjęcie zostało wykonane w maksymalnej możliwej rozdzielczości (4608×3456 dla Galaxy Camera oraz 4928×3264 dla Nikon D5100). Gdy dokonamy zbliżenia tego samego obszaru, możemy dostrzec różnicę w ziarnie jakie dają poszczególne aparaty.
Widać więc zatem, że biorąc pod uwagę jakość zdjęć, Galaxy Camerę powinniśmy postawić na półce razem ze wszystkimi „mydelniczkami” w cenie kilkuset złotych – w żadnym wypadku nie należy traktować go jako profesjonalnego aparatu.
Byłoby całkiem nieźle, ale…
Jednym z minusów tego aparatu jest jego… bateria. Działając w normalnym trybie i przy najwyższym poziomie jasności ekranu (podczas robienia zdjęć jest to ważne – nie wyobrażam sobie mrużyć oczu z powodu źle oświetlonej wizji) bateria wystarczy na zaledwie kilka godzin (strzelam – jakieś cztery do sześciu) spokojnej zabawy. Obowiązkiem zatem jest przejście do trybu oszczędzania baterii, gdzie aparat blokuje się i gasi wyświetlacz po kilkunastu sekundach bezczynności.
Kolejną niedogodnością jest umiejscowienie modułu wifi. Niestety znajduje się on w prawej części aparatu. Podczas użytkowania wystarczy nieco zasłonić ją dłonią, a sygnał z routera, będzie mieć problem z dotarciem do niego. Ktoś może powiedzieć, że to przecież nie problem – wystarczy trzymać go lewą ręką. Niby fakt, niby racja, jednak gdy uświadomimy sobie, że właśnie z prawej strony znajduje się ogumowana powłoka zapobiegająca wyśliźnięciu się aparatu z ręki, to przestaje być prosto. Cały czas podświadomie sięgałem w tamto miejsce, tym samym pozbawiając siebie połączenia z internetem.
Gdyby to była kartkówka, to Camera dostałaby 4+
Po dwóch tygodniach z nim mogę śmiało stwierdzić, że produkt ten powinniśmy umieszczać pomiędzy tak zwanymi „mydełkami” – niewielkimi aparatami cyfrowymi, które służą do pstrykania fotek na imieninach wujka, czy podczas szalonej imprezy z przyjaciółmi. Rozpatrując go w tej kategorii, można uznać, że jest to naprawdę godny polecenia aparat mimo, że kosztuje całkiem sporo jak na zabawkę. Jeśli jednak zestawimy go z którymkolwiek aparatem z prawdziwego zdarzenia, to wypada on dosyć blado jeśli chodzi o jakość zdjęć.
Przyznam szczerze, że gdybym miał w kieszeni 2,5 tysiąca i chciał kupić dla siebie jakiś aparat, to chyba wolałbym dołożyć trochę więcej i rozejrzeć się za lustrzanką, niemniej jednak z chęcią zobaczyłbym u siebie także Galaxy Camera w postaci gadżetu, który dawałby mi sporo frajdy, i którym mógłbym chwalić się przed znajomymi.
Zdjęcie w nagłówku oraz fot. 1,2: Joanna Grams
Autor: Konrad Przydział