Do mojej słuchawkowej stajni dołącza kolejna para. Tym razem kategoria sprzętu mi obca, chociaż sam obszar całkiem znajomy. W moje ręce trafiły słuchawki gamingowe od marki HyperX, oznaczone jako Cloud Flight S. Oto kilka moich pierwszych wrażeń przed właściwą recenzją.
Właściwie każdego dnia na moich uszach lądują Sony WH-1000XM2, które na DailyWeb dobrze przetestowaliśmy, a nawet zrobiliśmy video. Kawał świetnych słuchawek, z genialną aktywną redukcją szumów. Mimo wszystko ostatnimi czasy ustępują one Skullcandy Crusher ANC, które ze swoją technologią Sensory Bass, robią ogromną różnicę. Głównie w kontekście moich wieczornych potyczek w jedną gier typu MOBA. Zresztą i Crushery doczekały się mojej video recenzji.
Obie pary na zmianę służą mi do grania na PS4. Można rzec: człowiek szczęśliwy! Nigdy w zasadzie nie oglądałem się na słuchawki z kategorii tych gamingowych, bo nie miałem realnej potrzebny. Słuchawki, których używałem do tej pory były wystarczające. Faktycznie pierwsza zaleta rozwiązań dla graczy, jaka przychodzi mi do głowy, to konkretny mikrofon, by sprawnie porozumiewać się z kolegami. Oczywiście za tym idzie cała masa innych komfortowych opcji, jak się okazuje, które na pewno sprawdzę do czasu napisania właściwej recenzji.
Przede wszystkim, jeśli chodzi o konstrukcje HyperX, to są one wielkie i najpewniej takie mają być. Muszle przez ich wielkość bardzo wygodnie okalają ucho, co czyni je naprawdę komfortowymi. Na lewej muszli mamy możliwość regulowania głośności w bardzo wygodny sposób. Pokrętło jest duże i wyczuwalne, a nie jakieś tam guziczki w typowo cywilnych rozwiązaniach. Szanuje.
Prawa muszla to więcej guziczków i gniazd. Przede wszystkim port micro-USB… i tu pierwsze zdziwienie, dlaczego nie USB-C? Obok mamy gniazdo na dołączony do zestawu mikrofon, włącznik i guzik do emulacji dźwięku 7.1. Tego ostatniego byłem ciekaw najbardziej i po pierwszych testach… jest dziwnie. Czuć efekt. Jest zaskakująco, ale muszę sprawdzić tę emulację na większej ilości gier, by faktycznie wyciągnąć jakieś wnioski.
Do całego zestawu dołączony jest dongle, który należy podpiąć do portu USB komputera czy konsoli. To za jego pośrednictwem podłączamy słuchawki. Korzystam z macOS i sama instalacja była banalnie prosta. Wystarczyło podpiąć urządzenie do portu, a na liście urządzeń audio pojawiły się dwa dodatkowe urządzenia: HyperX Game i HyperX Chat – zależnie od tego do czego aktualnie używamy słuchawek. Wystarczy wybrać odpowiedni profil, by przestawić ustawienia equalizera.
Dźwięk z nich płynący na pewno nie powali audiofila na kolana, wypada on gorzej niż w przypadku Crusher ANC, jak i Sony WH-1000XM2, ale to nie ma znaczenia, bo te słuchawki służą do grania. Jestem dopiero po kilku rozgrywkach na komputerze, a czeka mnie jeszcze gra na konsoli.
Wraz ze słuchawkami dostałem do testów dedykowaną podstawkę ładującą. Świetny i bardzo wygodny pomysł. Wystarczy słuchawki oprzeć krawędzią prawej muszli, by uruchomić ładowanie indukcyjne słuchawek, co zasygnalizuje czerwona dioda LED na urządzeniu. Jedyne co budzi moje zaskoczenie, słuchawki ładują się bez przerwy, nawet jeśli dioda pokazuje, że są naładowane do pełna.
Jeśli zastanawiacie się nad zakupem, to tutaj możecie sprawdzić najniższe ceny.
Będę intensywnie testował, by za kilka tygodni podzielić się z Wami pełnymi wrażeniami, spisanymi w recenzję. Tymczasem wracam do obmyślania strategii, jaką grę powinienem kupić na PS4, by dobrze je przetestować. Macie jakieś typy?
Pełna recenzja HyperX Cloud Flight S już jest na DailyWeb.