Szukałem ostatnio gry do zrecenzowania w ramach „Gracza” – wiecie, poszukiwanie idealnej produkcji dla rasowego casuala, to nie jest prosta sprawa. Zwłaszcza, że wciąż duże (i płonne, wiem) nadzieje pokładam w produkcjach mobilnych. Te małe, śmieszne gierki, mające wielką misję: pomagać ludziom przetrwać podróże tramwajem, kiedy akurat zapomnieli książki; wypełniać czas, gdy okazuje się, że wszystkie etykiety na środkach czystości w toalecie przeczytano już x razy. Traktuję je trochę jak zepsute zabawki – ładne z zewnątrz, ale czegoś im brakuje. Nie znalazłem jeszcze mobilnej gry, która wciągnęłaby mnie na dłużej, jak „Clash Royale” Sebastiana. Ale coś mnie do tych małych zwierzaczków ciągnie, mimo, że patrzę na nie zawsze trochę z pobłażaniem – nie wiem, może chodzi o ten wyczuwalny, jeszcze nie wykorzystany potencjał, aby gry mobilne jako takie stały się kiedyś czymś więcej, niż chytrymi maszynkami do koszenia hajsu na mikropłatnościach?

Gra o której dzisiaj piszę, próbuje te nadzieje posłać do piachu.

Tytuł nadano produkcji uroczy, przyznaję. Gdy tylko zobaczyłem „Final Taptasy” w Google Play, od razu wiedziałem, że chcę w to zagrać. Niestety, gra okazuje się obrazowym wręcz modelem gry mobilnej w tym złym rozumieniu. Jakakolwiek wada gier mobilnych przyjdzie wam do głowy, będzie ona tutaj.

Gry mobilne chcą moich pieniędzy

Wiadomo nie od dziś, że gry mobilne mikrotransakcjami stoją i nie odkrywam tym stwierdzeniem Ameryki. Tutaj również są obecne, a ikonka sklepu jest jedną z tych najbardziej widocznych na ekranie. Dodam tylko, że najdroższa pozycja kosztuje… 370 zł. To cena za paczkę diamentów – walutę do wykorzystania w grze. Ciekaw jestem statystyk i tego, ile osób skusiło się na taką przyjemność. Coś mi mówi, że kiedy twórca umożliwia taki zakup w małej mobilnej gierce o niczym, po cichu liczy na to, że kilku z jego graczy okaże się idiotami.

Gry mobilne traktują mnie jak idiotę

Przygotujcie się, że „Final Fantasy” będzie was nagradzało. Za wszystko. Złote monety sypią się tu tonami, achievmenty odblokowują się co chwila, a rozwój postaci pędzi szybciej, niż Pendolino. Ekran aż skrzy od powiadomień i nagród, czasem za samo odpalenie gry. Wszystko po to, aby głupi gracz czuł się dobrze z naszą produkcją.unnamed

Gry mobilne są tak proste, że aż monotonne

Wiecie na czym technicznie polega ta gra? Na napieprzaniu w ekran. Każda runda wygląda tak, że grupka twoich herosów biegnie przez kilka poziomów czegoś w rodzaju mini-lochu, a ty klepiąc w ekran zmiatasz z niego kolejne zastępy wrogów. No chyba, że za zarobioną walutę kupisz „goldfinger”, wtedy nie musisz robić nawet tego. Ani razu nie byłem nawet blisko porażki. Ta jest chyba niemożliwa, o ile choć minimalnie zajmujesz się rozwojem i rozbudową drużyny.

Gry mobilne próbują uzależniać

Ten punkt gra spełnia fikcyjnym rozwojem postaci, prawie jak w grach cRPG. Prawie, bo mam silne przeczucie, że całe ten exp nie ma tutaj żadnego znaczenia. Wydaje się, że wszystkie zdobyte monety można inwestować w rozwój jednej broni jednego z bohaterów, a i tak będzie dobrze. A może i bez tego da się bez przerwy wygrywać.

„Fintal Taptasy” to gra, który liczy na to, że jesteś bezmózgim idiotą, dla którego rozrywkę może stanowić stukanie w ekran. Mogę polecić tylko dlatego, że skłania do refleksji nad graniem mobilnym w ogóle.


Wszystkie pozostałe odcinki Gracza Niedzielnego znajdują się pod tagiem: #graczniedzielny