Portale społecznościowe są kopalnią wiedzy na temat swoich użytkowników… i nie tylko! Okazuje się, że mogą służyć generowaniu informacji na nasz temat, nawet jeśli nie posiadamy aktywnego konta.

Zdawać by się mogło, że w dzisiejszych czasach kwestia prywatności należy do naszego osobistego wyboru. Najnowsze badania naukowe jednak skutecznie podważają to przekonanie. Badacze z Uniwersytetów Vermont i Adelaide udowodnili, że na podstawie danych z Facebooka czy Twittera można przewidzieć przyszłą aktywność danej osoby. Nawet jeśli nie posiada ona konta na żadnym z tych portali! Wszystko za sprawą naszych znajomych.

Na potrzeby badania zebrano ponad 30 milionów postów publicznych na Twitterze, pochodzących w sumie od 13 905 użytkowników. Okazało się, że można użyć wiadomości z ośmiu lub dziewięciu kontaktów danej osoby, aby przewidzieć, co ta osoba może opublikować w następnej kolejności. Ale to nie wszystko! Nawet jeśli dana osoba nigdy nie posiadała konta, naukowcy wciąż są w stanie przewidzieć, jak wyglądałaby jej aktywność. I to z niemal 95-procentową skutecznością!

Facebook wie, gdzie byłeś i jesteś, a będzie wiedział… gdzie będziesz

Naukowcy wykazali, że istnieje matematyczny górny limit ilości informacji predykcyjnych na temat danej osoby w sieci społecznościowej. Nie ma przy tym znaczenia, czy informacje są dostarczane przez osobę, która jest profilowana, czy też przez kogoś innego. Potwierdza to, że nie jesteśmy w stanie całkowicie uniknąć śledzenia i gromadzenia danych na nasz temat.

Dzięki RODO zwracamy większą uwagę na kwestię danych

Z badań przeprowadzonych przez Deloitte wynika, iż 58 proc. konsumentów deklaruje, że RODO wymogło na nich większą ostrożność w dzieleniu się swoimi danymi. Większe zainteresowanie tematem niestety nie przekłada się jeszcze na ogólny poziom wiedzy z tego zakresu. Udowadniają to powracające jak bumerang facebookowe łańcuszki „straszące” administratorów statusem Rzymu.

Jak sprawdzić co wiedzą o nas Facebook i Google?

Sama daleka jestem od hejtowania tego zjawiska. Nie uważam go za przejaw ignorancji, lecz obawy pogłębionej niewiedzą. Mam jednak cichą nadzieję, że szeroka (i niekiedy ostra) reakcja pozostałej części internautów, z jaką mamy obecnie do czynienia, przemówi niektórym do rozsądku. A kto wie, być może nawet skuszą się na przeczytanie regulaminu serwisu.

Tylko czy ma to sens, skoro wszystkiego można dowiedzieć się z aktywności naszych znajomych?