Przyznam, że chociaż nigdy nie poznałem dokładnych kwot to mam świadomość, iż nieoznaczony wpis sponsorowany jest na wagę złota. To choroba, która obiera znamiona epidemii. Epidemii wyniszczającej dziennikarstwo, PR i w gruncie rzeczy, sprowadzająca czytelników do poziomu bezwiednej pacynki z którą można zrobić wszystko, co się chce, kiedy się chce i jak się tylko chce. Wmówić, że białe jest czarne, a czarne to w ogóle ma kolory tęczy.
Nie dalej niż wczoraj rozmawiałem z Sebastianem o tekstach sponsorowanych. Chwaliłem go za to, że gra w otwarte karty i nie robi wody z mózgu czytelnikom. Nazywam to uczciwością. W dzisiejszych czasach jest to wyjątkowo rzadko spotykana cecha w mediach. Czy w ludziach w ogóle.
Drogi czytelniku, zadam ci pytanie.
Jak często wchodząc na popularny serwis tematyczny widzisz, że artykuł jest oznaczony jako sponsorowany? Coraz rzadziej, nieprawdaż? Strony internetowe rosną, ich właściciele chwalą się coraz bardziej mocarnymi payoffami, poszerzającym się zasięgiem. Ba, zaznaczają iż duża część publikowanych tekstów ma charakter sponsorowany. Jednak w publikacjach ze świecą szukać takich informacji.
Dlatego opowiem ci cztery krótkie historie, choć gdybym miał grzebać w pamięci to znalazłoby się tego dużo więcej.
Ubito mi kilka tekstów już na poziomie idei. Jeden z nich traktował o piractwie. Jednak w całą sprawę była zaangażowana pewna duża firma i dwoje jej partnerów. Jeden z tych partnerów wypuścił coś, czego wypuszczać nie powinien. Temat okazał się grząski, nie chciano narażać się dużej firmie.
Innym razem na rynku pojawił się nowy gracz, którego PR obłaskawiał redakcje na lewo i prawo. Więc na lewo i prawo zaczęły się pojawiać teksty o działalności owej firmy. Co oczywiste, nikt nie kwapił się wstawić nawet malutkiego oznaczenia, że czytacie teksty sponsorowane. Ostatecznie nie dotyczyło to jednej, czy dwóch, a bardzo-bardzo-bardzo wielu redakcji.
Trzecia historia to tylko obserwacja. Nikogo za rękę nie złapałem, ale zauważyłem w jednym serwisie, którego czytelnikiem jestem wieloletnim, bezczelną, powtarzalną i tak jaskrawą sytuację, że tylko niewidomy by ją przegapił. Zacząłem grzebać. Trafiłem na kilka artykułów (o ile coś takiego można jeszcze nazywać artykułami – na litość boską!), które z daleka śmierdziały wpisami sponsorowanymi. Oczywiście nie były w ten sposób podpisane. Aż dotarłem do publikacji wznoszącej pod niebiosa firmę, która jest bardzo blisko związana z redakcją. Napisałbym wręcz, że jest to wieź organiczna. Bez oznaczenia, ale kto dużemu zabroni…
Czwarta jest z dziś. Po wczorajszej rozmowie, w której chwaliłem naszego naczelnego, pojawił się artykuł na łamach Wirtualnych Medii – o którym później. Jednocześnie dostaliśmy propozycję publikacji takiego materiału. Dla jasności: dostaliśmy propozycję napisania materiału sponsorowanego, którego mielibyśmy nie oznaczać, jako sponsorowany. Co oczywiste, odmówiliśmy. Bo chociaż nie mamy jeszcze jakiegoś niebotycznego zasięgu, to gramy uczciwie.
Dlaczego o tym piszę?
Prawdę powiedziawszy to zawsze chciałem o tym napisać. Jednak punktem zapalnym był właśnie wspomniany tekst z Wirtualnych Medii. Jacek Kowalski pisze w nim, iż Rada Etyki PR uprasza się o oznaczanie materiałów sponsorowanych. Gdyż nie robienie tego, łamie zasady etycznego dziennikarstwa oraz destruktywnie wpływa na opinię odbiorców i ma negatywny wpływ na komunikację społeczną.
Rada twierdzi, że agencje PR-owe nawet nie tyle upychają tego typu publikacje w przeróżnych serwisach. Co same redakcje – według Leszka Kraskowskiego (niegdyś dziennikarza, teraz właściciela agencji Kleja PR) – zamieniają się w zakamuflowane agencje PR-owe.
Dla reklamodawcy dużo większą wartością jest pochlebny tekst o jego produkcie, bez podskórnego znaku ostrzegawczego dla czytelnika, że cały materiał to tylko reklama. W końcu zaufanie do reklamodawców jest niebotycznie niższe, niż to, którym darzymy dziennikarzy.
My jesteśmy dla czytelników, nie czytelnicy dla nas
Zawsze oznaczamy teksty sponsorowane. Dlatego piszę dla DailyWeb. Przez dekadę, pomimo nieco ciężkiego charakteru, nigdy nie odmówiono mi współpracy i sądzę, że gdybym się postarał to mógłbym publikować w mediach z wiele większym zasięgiem. Jednak cenię sobie uczciwość. I wolę budować z Sebastianem i reszta załogi coś naprawdę fajnego i wartościowego dla czytelników. Czasem z jakąś literówką, błędem logicznym tam, w roztargnieniu nieprawidłowo przełożonym źródłem w jeszcze innym miejscu. Nikt nie jest doskonały, ale przynajmniej będziemy starać się dążyć do doskonałości i nie podpiszemy nigdy cyrografu z diabłem. Bo piszemy nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla WAS!
I jeszcze kilka słów do PR-owców. Mamy mnóstwo świetnych pomysłów na kampanie. Chcemy pokazywać wasze produkty czytelnikom. Uczciwie. Nie róbmy z twarzy czegoś innego. Bądźmy profesjonalni.