Przenośna konsola od Valve wylądowała!

W moim tekście na temat nietypowego podejścia Nintendo do rewizji sprzętu wspomniałem o SteamPal. Wtedy były to jeszcze plotki na temat prototypu opracowywanego przez Valve. Miała to być przenośna konsola, która dawała możliwość ogrywania produkcji dostępnych na Steamie. Szczerze mówićąc nie spodziewałem się, że te pogłoski tak szybko staną się prawdą! Dzisiaj już wiem, że pod koniec 2021 roku pierwsi klienci otrzymają Steam Decka, bo taką nazwę przenośna konsola od Valve.

Liczę na to, że ten sprzęt sprosta marketingowi, ale na pewno nie będę w gronie pierwszych klientów. Wolę kupować rewizje, które już przejdą, przynajmniej niektóre, choroby wieku dziecięcego. Dlatego wstrzymam się, przeczekam pierwszą falę, poczytam na temat Steam Decka w praktyce. Skąd bierze się ta moja ostrożność? Jestem graczem i mam ładny zestaw tytułów na Steamie, które bez problemu mógłbym ograć na takiej konsoli. Wydawać by się mogło, że jestem idealnym przykładem targetu! Niekoniecznie.

Przenośna konsola od Valve

Marny ze mnie early adopter, nie lubię brać udziału w płatnych otwartych beta testach i wiem, że droga do Steam Decka była wyboista. Valve od lat eksperymentuje ze sprzętem. Z bardzo różnym skutkiem.

Najwyższy czas przenieść się do 2015 roku! Właśnie wtedy Valve ogłosiło pojawienie się Steam Machines! Piękna idea, której celem było w zasadzie rozpracowanie SteamOS, specjalnego systemu operacyjnego opartego na Linuksie, stworzonego przez Valve dla graczy. Jedynym najważniejszym wymaganiem dla Steam Machine, było to, aby taki sprzęt pozwalał na uruchomienie właśnie tego systemu. Dlatego z wyposażeniem bywało różnie. Alienware Steam Machine, w podstawowej konfiguracji, kosztowało 449 dolarów, ale już taki Maingear DRIFT potrafił kosztować 1099 dolarów. Co było w środku? Odwiedziłem Wayback Machine, aby zrobić ten zrzut ekranu:

obraz 2021 07 18 190239
Specyfikacja Maingear DRIT wydobyta z oficjalnej strony za pomocą Wayback Machine.

Przypominam, że był to 2015 rok! Niemniej, cała idea Steam Machnines, pomimo swojego piękna, opiera się na tym, że producenci sprzedawali gotowe zestawy ze znaczkiem Steama. Jak się sprzedały? Marnie, bo pewnego pięknego dnia w 2018 roku, po prostu zniknęły ze sklepu Valve. Do dziś, pod tym linkiem, hula wiatr i ma się dobrze pustka. Ale! Jeśli ktoś chce sobie sam zbudować Steam Machine, to wystarczy, że pobierze SteamOS (jest publicznie dostępy) i zainstaluje go na złożonym przez siebie komputerze. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby narysować na nim logo Valve oraz Steama. Gotowe! Steam Machine w domu! A tak zupełnie serio, to tych urządzeń sprzedało się mniej, niż 500 000 sztuk. Pozostał po nich system operacyjny, Steam Controller oraz Steam Link.

O kontrolerze pisałem na łamach DailyWeb. Kupiłem go, gdy Valve ogłosiło, że czyści magazyny, wyprzedaje zalegające sztuki i kończy z produkcją. Do dziś go sobie chwalę, chociaż jego design może pozostawiać wiele do życzenia, ale do młotka nie wymagam tego, żeby był piękny, tylko żeby wbijał gwoździe. Steam Controller został zaprojektowany w taki sposób, aby można było z niego korzystać w grach wymagających myszki i klawiatury. Przyznaję, że faktycznie tak działa. Pograłem w „Cities: Skylines” oraz „RimWorlda” i jestem zadowolony. Steam Controller żył do 2019 roku, a pewnie dzisiaj kurzy się na niejednej półce. U mnie, na szczęście, jest w ciągłym użyciu i nie rozwalił się. Został jeszcze Steam Link. Urządzenie pozwalające na strumieniowanie gry na telewizor oraz dające możliwość korzystania z Remote Play.

Tego urządzenia również nie można już kupić w oficjalnej dystrybucji. Produkcja została zakończona w 2018 roku, ale — podobno! — ten produkt wciąż otrzymuje aktualizacje. To miło ze strony Valve, ale firma mogłaby spróbować utrzymać jakiś sprzęt dłużej niż 3 lata w produkcji. A może nawet pokusić się o jakąś rewizję? Lub chociaż lifting? Oby Steam Deck nie podzielił losu wcześniejszych produktów i doczekał się więcej, niż jednego wydania.

A skoro już wróciłem do teraźniejszości, to warto się przyjrzeć przedsprzedaży. Z pomocą przychodzi Pavel Djundik, autor SteamDB oraz SteamStatus, który zauważył, ze system rezerwacji ujawnił długość kolejki:

W sumie dokonano trochę ponad 100 000 rezerwacji w ciągu 2 godzin! Pozostaje czekać na kolejne tury rezerwacji oraz mieć nadzieję, że Steam Deck spełni nadzieje pompowane przez marketing. Czy ta konsola zabija Switcha? Nie sądzę. Po pierwsze nie wiadomo, jak będzie działać. Na temat różnych problemów z JoyConami można poczytać w wielu różnych miejscach, zresztą konsola przeszła choroby wieku dziecięcego i teraz ma się całkiem nieźle. Po drugie uważam, że te produkty skierowane są do różnych grup docelowych. Steam Deck to wyraźnie sprzęt dla hardkorów, których nie interesują kompromisy i chcą pograć w swoją ulubioną grę AAA na przenośnym urządzeniu. A Pstryk to konsola towarzysząca, dodatek do komputera gamingowego, Xboksa lub Playstation. Uważam, że jeśli Steam Deck wypali, to będzie współegzystował ze Switchem. Podejrzewam, że znajdą się tacy, którzy będą mieli i jedno i drugie w swojej kolekcji.

Pozostaje kwestia gier. Nie jestem miłośnikiem sprzedawania przez wydania ekskluzywne, ale na pewno wyniki Pstryka zostały wykręcone przez możliwość zanurzenia się w świat „The Legend of Zelda: Breath of the Wild” oraz niespieszne dekorowanie wyspy w „Animal Crossing: New Horizions”. Idea Steam Decka jest inna, to dostępność produktów z platformy dystrybucyjnej Valve. A jest z nią różnie. Kluczowe jest tutaj działanie narzędzia o nazwie Proton. Zostało stworzone przez Valve i jego zadaniem już ułatwienie uruchamiania gier z Windowsa na SteamOS, którego fundamentem jest Linux. Na stronie ProtonDB można sprawdzić, które produkcje działają dobrze, a z którymi są problemy. Wyraźnie widać, że podstawowym problemem jest oprogramowanie zabezpieczające rozgrywki przed oszustami (dobrym przykładem jest tutaj Apex Legends).

Oby Steam Deck wypalił. Wtedy stanie się ciekawym uzupełnieniem dla Pstryka, doczeka się rewizji, a potem trafi do mojej kolekcji sprzętu gamingowego.