Jako freelancer często musimy być swoim doradcą, sprzedawcą, negocjatorem, a czasem nawet i prawnikiem (niestety). Pozwoliłem sobie opisać w oparciu o swoje doświadczenie jak i zasłyszane od znajomych po fachu historie, poradnik o tym, czego nie możemy zapomnieć będąc dla siebie szefem. Miłej lektury.
Zdajmy sobie sprawę, że 90% (jak nie więcej) osób, które decydują się na pracę jako „wolny strzelec”, poza swoją „główną” zdolnością, czyli. np: kodowanie, projektowanie grafiki na potrzeby czegokolwiek itp., nie ma niezbędnej wiedzy w pozostałych, często ważniejszych kwestiach „bycia na swoim” niż wspomniane kodowanie. W końcu przez tyle lat zajmując się tylko kodowaniem i przerwami na kawę, nie musieliśmy się martwić o to czy będziemy mieć klienta co miesiąc, któremu napiszemy kozacki kod. Nie interesowały nas negocjacje z firmą klienta, ponieważ znaliśmy swoją stawkę i mogliśmy spokojnie pisać kod, mając już miesiąc wcześniej zaplanowane wydatki na kwartał do przodu jak nie dalej. To się zmieni, przynajmniej na początku, który może być znacznie dłuższym początkiem, niż jakieś tam zaklimatyzowanie się w średniej/dużej firmie software’owo pochodnej. Jeszcze raz podkreślę, że ze zwykłego kodera czy grafika, musimy przeobrazić się w człowieka orkiestrę, niestety. Brzmi dość strasznie, ale uwierz mi, że się zwróci, prędzej czy później. Od czego zacząć?
Biznes plan/plan inwestycji.
Brzmi trywialnie, ale niestety jest to konieczny fundament. Tak naprawdę powinniśmy go mieć jeszcze przed pożegnaniem się z „etatowym” pracodawcą. Trzeba mieć świadomość tego, co nas czeka jako właściciela firmy. Wiedzieć o wszystkich kosztach, wydatkach, inwestycjach, które być może przez pierwsze pół roku czy rok, niekoniecznie zechcą się zwracać. Kwestia ubezpieczenia zdrowotnego, księgowości i wiele, wieeeele więcej.
Mutacja domu w biuro.
Jeżeli nie jesteś synem przeobrzydliwie bogatego ojca, a nie powinieneś być, to z pewnością będziesz pracować w swoich czterech kątach. I dobrze. Z tymże to również wiąże się poniekąd z punktem pierwszym – inwestycją. Wiem, że w tym momencie masz pewnie przemiłe mrzonki o tym pracowaniu z wygodnego, ulubionego krzesła, z muzyką czy najnowszym odcinkiem „Silicon Valley” w tle, ale nie do końca tak to powinno wyglądać. Praca bez „pejcza” nad naszymi zgarbionymi plecami może być zgubna, w zależności od tego jaką jesteś osobą. Możesz zatracić poczucie czasu przez tę całą „wolność” od nagabywania przez pracodawcę. Najlepiej trzymać wszelkie rzeczy typu telefon, smartfon, tablet, kindle, facebook, twitter, itp., gdzieś z daleka, np. w kuchni – tylko na czas pracy. Wszystko co może Cie rozproszyć, szczególnie w najbardziej produktywnych godzinach Twojego dnia, powinno być z dala od Ciebie. Pamiętaj o tym, że jak dasz „ciała”, tylko Twoja kieszeń to odczuje. Pracujesz sam, nie jesteś częścią zespołu, który w gorszym miesiącu „dźwignie” Cie i Twój tymczasowy kryzys. Koniec tego dobrego. Możesz zarabiać więcej niż w zespole, ale musisz być w 100% zaangażowany i oddany temu stanowi rzeczy.
Bycie szefem wszystkich szefów.
W sumie większość tego podpunktu opisałem w podpunkcie wcześniej. Nie zaszkodzi jednak przypomnieć, że od teraz tą brudną robotą typu szukanie klienta, nawiązywanie kontaktu, budowanie więzi – spadnie na Twoje barki. Na długi czas. Po paru latach zadecydujesz, czy chcesz kogoś zatrudnić i tak na prawdę „budować” MŚP, czy też wdrożyłeś się w te wszystkie czynności na tyle, by robić to skutecznie samemu. Twój wybór.
Niezależnie od wszystkiego – szanuj się.
I swoją pracę. Umiejętności również. Częstym błędem, napędzanym przez „instynkt przetrwania” (górnolotnie pisząc) jest nagłe i diametralne zaniżanie stawek. To jeden z najczęstszych i najgrubszych błędów „frilanserów”. O ile nie tworzysz wokół siebie image’u biednego studenta w zmechaconym swetrze, nie ma żadnych powodów, dla których miałbyś być tańszy niż jakaś pseudo agencja z Warszawy, która robi rzeczy gorsze od Ciebie, a i Ty o tym wiesz i oni. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób rozmawiasz jako sprzedawca swoich usług, z klientem. Nie będę tu konkretnie radzić, czy z dużą spółką masz udawać firmę, która zatrudnia powiedzmy 5 osób, czy też być w stu procentach szczerą, jednoosobową armią. Zależy. Jest to dobry moment na zadanie dla Ciebie – przygotuj sobie chociaż 5 argumentów, które przekonają Twojego potencjalnego klienta do wyboru Twojej skromnej osoby nad pseudo agencją. Czym byś go skusił? Zapomnij o cenie. To słaby argument, tym bardziej w pierwszych momentach „znajomości” przedsiębiorczej. Możesz pochwalić się w komentarzach, a potem coś z tego spłodzimy – poradnik albo coś…
Księgowy. The bookie.
Praca będzie wrzeć. Cały czas. Fantazje o wolnej połowie miesiąca znikną jak fatamorgana i to szybko. W wirze pracy, deadline’ów i tego wszystkiego, zdarzy Ci się zapomnieć o rachunkach – czy to za telefon, czy za domenę, hosting, cokolwiek. Ściągnięta aplikacja typu „to do” na swój smartfon często nie wystarczy. Karteczka na korkowej tablicy przybita pinezką rodem z Pinteresta też nie. Będziesz zmuszony wypracować w sobie rutynę płatności. Im szybciej, tym taniej.
Bądź na bieżąco.
O ile śledzenie standardów, w tym co robisz – czy będzie to kodowanie i znajomość nowych trendów w owym kodowaniu, czy tworzenie grafiki to mus – będziesz musiał wiedzieć znacznie więcej. Poznać całą branżę od środka. Chodzenie na wszelakie darmowe szkolenia, które choć w 10% będą pokrywać się z tym co robisz – jak najbardziej wskazane. Głównie dla wiedzy, ale też do nawiązywania nowych relacji zawodowych. Każdy nowy klient jest dobry, a tym bardziej choć trochę bardziej świadomy niż wcale (łatwiej go edukować i przekonywać do swoich racji) – a tacy chodzą na te szkolenia/warsztaty. Będziesz musiał dużo więcej czytać, nie o samym kodowaniu, ale o przemyśle „designerskim” tudzież twórczym. Idealnie gdybyś do tego pisał jeszcze bloga, albo dwa. Wiem – skąd wziąć czas, przecież nie wydłużysz doby. Spokojnie. Nie wszystko na raz. Poza wiedzą „branżową” warto też podszkolić się z takich zagadnień jak: zarządzanie sobą w czasie, kontrolowana improwizacja (do przemówień do swojego zespołu w przyszłości, ale głównie do spotkań z klientem), wszelkie sprzedażówki – badanie potrzeb klienta, negocjacje. Nie będę wymieniać wszystkiego – nie tak od razu, bo nie chcę nikogo z Was przestraszyć.
Praca na swoim to bardzo miła wizja. Z wierzchu. Po zagłębieniu się nieco bardziej, możemy zacząć się zastanawiać nad słusznością owej formy zatrudnienia. Nie będę owijać w bawełnę – dopóki po dłuższym zastanowieniu się nad tym, odczuwasz niepokój czy strach – to jeszcze nie ten czas. Warto też mieć zbudowany bankroll (pokerowo powiedziane), tudzież fundusz inwestycyjny – odłożone jakieś tam zasoby, na rozruch, ponieważ to nie „dolina krzemowa” i nikt finansowań nie rozdaje na lewo i prawo. Jest niby Unia, ale na dzień dzisiejszy…Nie nastawiałbym się. :) Mimo wszystko i na prawdę szczerze – powodzenia!