24 listopada 2020 roku premierę miał ósmy dodatek do gry „World of Warcraft”. Podjęłam wyzwanie i postanowiłam wkroczyć w nieznany mi świat WoW-a. Jak skończyła się ta przygoda?
To nie do końca tak, że nigdy żadnego kontaktu z „Warcraftem” nie miałam, bo zanim jeszcze pojawił się WoW, ogrywałam kampanię „Warcraft 3”. Był to pierwszy raz, kiedy płakałam na grze wideo i pierwszy raz, kiedy poczułam z podobnym tekstem kultury tak silny emocjonalny związek, że zaczęłam zaczytywać się w powieściach z tego świata. WoW jednak najpierw odstraszał mnie finansowaniem (za dzieciaka opłacanie abonamentu było dla mnie po prostu niemożliwe), a później byłam już po prostu za daleko od tych wszystkich emocji z nim związanych. Zaczęłam już odkrywać inne tytuły, które nie orbitowały wokół MMORPG.
Tak czy siak, kiedy pojawiła się okazja przetestowania „Shadowlands”, postanowiłam chwycić byka za rogi. I wiecie co? Łatwo nie było.
Pierwsze spotkanie z „World of Warcraft: Shadowlands”
Blizzard ma pełną świadomość tego, że próg wejścia do WoW-a z każdym dodatkiem stawał się coraz wyższy. Bardzo rozmyślnie wprowadził więc niedawno (w okolicach premiery „Shadowlands”) serię ułatwień dla nowych graczy, które pomagają im rozeznać się w sytuacji tego świata i rządzących nim zasad. Przede wszystkim, kiedy już wybierze się odpowiedni serwer i zbuduje postać, świeżaki trafiają na swoistą wyspę treningową. Tam wykonują serię prostych misji, podczas których uczą się absolutnych podstaw. Całość przebiega bardzo płynnie.
Wyspa dla nowych graczy to jedno, ale rozeznanie się w tym świecie to drugie. Postanowiłam, że nie chcę wkraczać do „Shadowlands” bez znajomości historii wydarzeń z „World of Warcraft” i zacznę przemierzać fabułę od początku, po kolei. Oczywiście bardzo szybko okazało się, że w sumie to nie wiem, co robić. Questy zaczęły się mnożyć, informacje zalewały mnie jak tsunami, a ja zaczęłam się zniechęcać. Zwłaszcza że część misji była… potwornie nudna.
Postanowiłam zabrać się do WoW-a inaczej. Na spotkaniu Koła Naukowego Badaczy Gier UŁ zapytałam, czy wśród jego szeregów znajdzie się ktoś, kto mógłby mi przybliżyć kompletną historię tego świata. Znalazł się. Przewidziany na 1,5 godziny wykład trwał znacznie dłużej, a i tak nie udało się przybliżyć całości. Miałam jednak wreszcie jakiś punkt zaczepienia i rozumiałam, o co chodziło np. mojemu bratu, kiedy opowiadał o jakimś przebijaniu planety mieczem. Właśnie… zapomniałam wspomnieć, że wyzwania wprowadzenia mnie do WoW-a podjął się też wcześniej mój brat, który przemierzał ze mną pierwsze questy. Niestety, moja opieszałość i niechęć do gnania na złamanie karku szybko zakończyły próbę uczynienia z WoW-a rodzinnej rozrywki.
Drugie spotkanie z „World of Warcraft: Shadowlands”
Okej, wiedziałam już, o co mniej więcej chodzi, więc mogłam skoncentrować się na rozgrywce. Pierwszy cel? Osiągnąć 50 poziom, by w ogóle móc rozpocząć grę w „Shadowlands”. Tak jak wcześniej wspomniałam, Blizzard jakiś czas temu zrozumiał, że nowi gracze musieliby wykonywać tytaniczną pracę, by wejść do tego świata, więc wprowadził kilka usprawnień. Jednym z nich jest tzw. level squish, czyli obniżenie maksymalnego poziomu postaci (ze 130 do 60). Dzięki temu levelowanie zajmuje mniej czas i wydaje się po prostu przyjemniejsze. Empirycznie przyznaję, że wypada to całkiem nieźle.
„Shadowlands” – nadchodzę!
„Shadowlands” zaczyna się od wprowadzającego questu w Icecrown. W miejscu tym Bolvar Fordragon otwiera graczowi przejście do zaświatów, używając do tego rozbitego Hełmu Dominacji. W ten sposób trafia on (my trafiamy) do The Maw – pierwszej z nowych dostępnych krain. Pozostałe to: Revendreth, Bastion, Ardenweald, Maldraxxus oraz miasto Oribos. Lokacje wyglądają naprawdę imponująco, ale trudno mi oceniać ich prezencję względem poprzednich, bo nie miałam jeszcze okazji wszystkiego zobaczyć. W każdym razie: całość wypada naprawdę klimatycznie i to już od samego początku.
Ile trwa przejście podstawowej kampanii „Shadowlands”?
„Shadowlands” to historia niezwykle uporządkowana, więc nawet początkujący gracz nie ma szansy się tu zgubić. Podążając za liniowo podaną fabułą, trzeba na nią poświęcić kilkanaście godzin. Około 15, jeżeli nie ma się zamiaru skupiać na wszystkich pobocznych wyzwaniach. Warto tutaj zaznaczyć, że w ciągu tych kilkunastu godzin znowu zalewa gracza fala informacji postaci. Nie wiem, czy była to zasługa wielogodzinnego wdrażania się w ten świat, czy mądrego rozplanowania podawania informacji przez twórców, ale wydaje mi się, że wszystko wypadło tutaj całkiem klarownie. Jasne, w mojej głowie wciąż jest mnóstwo pytań, niemniej poziom zrozumienia umożliwia mi przydzielenie postaci do choćby konkretnych stronnictw.
Po ukończeniu głównej kampanii i osiągnięciu 60. poziomu postaci przychodzi moment podjęcia niezwykle ważnej decyzji – wybranie Sojuszu lub Przymierza. Dostępne są cztery ugrupowania – Kyrian, Ventyhr, Necrolord oraz Night Fae. To, które jest idealne akurat dla nas, powinniśmy ustalić już na etapie kampanii, stopniowo się z nimi zapoznając. Wybrać możemy tylko jedno. Z każdym wiąże się inne poprowadzenie kontynuacji fabuły, zdolności i szereg specjalnych aktywności, które pozostaną niedostępne dla pozostałych frakcji.
Torghast, czyli to, co gracze chwalą najbardziej
Wieża Potępionych, czyli Torghast lub Tower of the Damned to niekończące się lochy, których poziomy generowane są proceduralnie. W każdym kolejnym tygodniu gracze otrzymują dostęp do kolejnych ich sekcji. W trakcie przemierzania Torghast gracze zdobywają tymczasowe moce wpływające na ich umiejętności lub statystyki. Całe to umacnianie prowadzi oczywiście do jednego – zmierzenia się z finałowym bossem (o ile oczywiście do niego dotrzemy, bo w Troghast można umrzeć tylko określoną liczbę razy). Po co to wszystko? Oczywiście po potężne przedmioty, niemniej w Torghast można też napotkać na towarzysza, z którym będzie można przejść kampanię frakcji. Poza Torghast istnieje w „Shadowlands” i w ogóle „World of Warcraft” całe spektrum zróżnicowanych aktywności, np. rajdy.
„World of Warcraft: Shadowlands” – czy początkujący gracz powinien dać mu szansę?
Jakkolwiek bardzo cieszę się, że mogłam posmakować kultowego WoW-a, to nie powiem, żeby było to doświadczenie w pełni relaksujące. Wymagało ode mnie sporego researchu i późniejszego skupienia. Gdy jednak presja poznania wszystkiego natychmiast została zastąpiona przez poznawanie w swoim tempie, było już dużo lepiej. Z pewnością WoW to tytuł dla ludzi, którzy mają nieco czasu, bo pełne zanurzenie w tym świecie i zrozumienie jego niuansów z pewnością go wymaga. Z mojej perspektywy, nie mając nieograniczonego czasu, ledwie to wszystko liznęłam. Jeżeli jednak szukacie potężnego świata, pękającego w szwach od zróżnicowanych aktywności bez dwóch zdań powinniście zainwestować w „Shadowlands”. Nie pożałujecie.
PS. Za wszystkie błędy i nieścisłości przepraszam. Tekst ten nie aspiruje do miana recenzji. Jest jedynie zapisem doświadczeń osoby, która postanowiła wejść w tak masywny świat, jak uniwersum WoW-a. Mam nadzieję, że zachęci osoby zainteresowane tym tytułem do podjęcia próby jego bliższego poznania.