They Are Billions dostępna jest już od jakiegoś czasu. Na Steamie zadebiutowała w Early Accesie 12 grudnia 2017 roku. Wyszła z niego 18 czerwca 2019 roku. Na konsolę PS4 ukazała się 9 lipca. Empirycznie poznałam ją jednak dopiero 2 tygodnie temu. I wiecie co? Jeżeli zależy Wam na zachowaniu skrzętnie ułożonych planów, nawet nie próbujcie jej testować.
O tytule usłyszałam dzięki regularnemu oglądaniu „Samca Alfa” prowadzonego przez Heda z TVGRYpl. Pomysł na rozgrywkę z miejsca przypadł mi do gustu. Mój komputer to jednak złom, więc testowanie produkcji z wczesnego dostępu, to nie jest rzecz na moje nerwy. Zresztą tych już podobno gotowych też nie. Kiedy They Are Billions pojawiło się na PS4 i innych platformach, kosztowało z kolei zbyt wiele, by mogło mnie skusić. Możecie się śmiać, ale nieco ponad 100 zł za gierkę, która na pierwszy rzut oka wygląda jak tytuł do krótkiej, choć treściwej zabawy, wydała mi się przesadzona. Ależ się pomyliłam! Teraz byłabym gotowa zapłacić nawet więcej.
Ale o co chodzi?
They Are Billions to steampunkowa gra strategiczna, w której celem gracza jest przetrwać określoną przez wstępne ustawienia liczbę dni. Świat niszczy tutaj choroba, która przemienia ludzi w zombie. Poza skrawkiem ziemi, na którym znajduje się centrum dowodzenia, wszystko jest we władaniu krwiożerczych kreatur. Zadaniem gracza jest rozbudowanie osady i zabezpieczenie jej przed kolejnymi plagami nieumarłych, które pojawiają się w odstępach czasu z różnych stron świata. Tuż przed końcem rozgrywki gracz staje przed decydującym wyzwaniem — masą zarażonych nadchodzącą z każdego możliwego kierunku. Jeżeli to przetrwa, wygra. Dopiero wtedy można zacząć rozgrywkę na nowej mapie o wyższym poziomie trudności i z nowymi komplikacjami.
Jak to wyglądało na początku
Nie należę do osób, które czytają poradniki etc. Wolę metodę prób i błędów. Pierwsze kilka rund skończyłam więc w ekspresowym tempie. Moja kolonia padała nawet po kilkunastu dniach. Nie do końca orientowałam się w zasobach i oczekiwaniach ostatków ludzkiej rasy. Po godzinie okazało się, że koniecznych do przeżycia surowców jest raptem kilka, opcji budowlanych niewiele, a całość opiera się wyłącznie na logicznym myśleniu i strategicznym planowaniu przestrzeni. Rzecz utrudnia jednak piekielnie losowe generowanie mapy. Człowiek przyzwyczai się do jakiegoś terenu, z powodu własnej nieuwagi przegra i nie ma już szans powrotu do podobnej lokacji — wszystko musi zaczynać od zera.
Gra nie pozwala też na nieustanne zapisywanie i wczytywanie rozgrywki. Save możliwy jest tylko podczas wyjścia do menu, poza tym dokonuje się automatycznie co jakiś czas i to zawsze na tym samym slocie. Gry nie da się oszukać. Jeżeli się przegra, to poprzedni zapis po prostu wyparowuje. Mnóstwo frustracji, żalu i gniewu gwarantowane. Czy istnieją jakieś ułatwienia? Tak, aktywna pauza.
Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo!
Soulslike’owe tytuły, słynące z wysokiego poziomu trudności, działają mi najczęściej na nerwy. Wszystko dlatego, że są zbyt wolne. W They Are Billions wszystko dzieje się błyskawicznie. Horda może zmieść budowane przez godziny królestwo w kilka minut. Okrutnie jest patrzeć, jak zombie infekują kolejne budynki, wcielając do swojej grupy więcej zakażonych.
Być może właśnie dlatego, że wszystko dzieje się tak szybko, potraktowałam They Are Billions jak wyzwanie, a nie mur nie do pokonania. Odpalałam jedną grę za drugą. Zaniedbywałam kolejne obowiązki. Marnowałam karnet na siłownię i nielimitowaną kartę do kina. Potrafiłam kończyć rozgrywkę wraz z pierwszymi promieniami słońca. Ale dokonałam tego. Przeszłam pierwszą mapę, przeszłam drugą mapę i aktualnie walczę z jakimś upiornym mroźnym gigantem, który wprowadził rozgrywkę na nowy poziom absurdu, jeżeli chodzi o utrudnienie drogi do zwycięstwa. Jego też ubiję. Potrzebuję tylko godzin, dni, tygodni… Wciągnęłam się tak bardzo, że na pewno nie odpuszczę.
Kilka słów na koniec
They Are Billions dorwałam w promocyjnej cenie jakiś czas temu. Za 50 zł wypełniłam już solidnie kilka dni mojego życia. Powinnam oczywiście robić w tym czasie inne rzeczy, ale niczym Edith Piaf niczego nie żałuję. Muszę jednak zaznaczyć, że specyficzna estetyka gry (piękna, ujmująca, mroczna, hipnotyzująca) i jej rozliczne detale mogą człowiekowi w głowie solidnie namieszać. Po dłuższej sesji dosłownie mieniło mi się w oczach, a świat dokoła wirował. Zrzuciłabym to na karb mojej choroby gracza, ale partner mówił o podobnych doświadczeniach. Jeżeli więc postanowicie dać tytułowi szansę, bądźcie przygotowani na wiele godzin przed ekranem i przemęczone oczy. Still — worth it!