Moje poszukiwania idealnych słuchawek Bluetooth trwają. Liczy się dla mnie oczywiście jakość dźwięku, ale także i wygoda użytkowania oraz cena. Po długich testach niemal wszystkie z tych wymogów spełniły dla mnie Skullcandy Indy.
Bezprzewodowe słuchawki dokanałowe Skullcandy to na pierwszy rzut oka kolejny klon Apple AirPods jakich wiele. Tak zresztą zatytułowałem nawet swoje pierwsze wrażenia. Jednak im więcej czasu spędzałem z tym modelem, tym bardziej przekonywałem się o jego indywidualnym charakterze.
Skullcandy w ostatnim czasie porzuciło imidż producenta budżetowych, wręcz infantylnych, przewodowych nauszników na rzecz lifestyle’owych, prawie wyłącznie bezprzewodowych, słuchawek z duszą sportów ekstremalnych. Segment truly wireless reprezentują trzy modele, z czego najtańsze są Skullcandy Sesh, a najdroższe — Skullcandy Push. Indy plasują się w środku tej stawki — w Polsce trzeba za nie zapłacić ok. 350 zł. To atrakcyjna cena jak na ich możliwości.
Słuchawki dostępne są w trzech kolorach — czarnym, granatowym i (bardzo pastelowym) zielonym. Skullcandy jednak nie ogranicza się do tej gamy barw i co jakiś czas oferuje też edycje specjalne w wyjątkowych aranżacjach kolorystycznych. To jeden z elementów wspomnianej wcześniej nowej polityki.
Model: | Skullcandy Indy |
Typ słuchawek: | Truly Wireless |
Komunikacja: | Bluetooth 5.0 |
Impedancja: | 16 Ohm |
Średnica przetworników: | 6 mm |
Waga: | 10,5 g (słuchawki) 59,5 g (etui) |
Wysokość: | 45 mm (słuchawki), 60 mm (etui) |
Zawartość zestawu: | Słuchawki, etui z funkcją powerbanka, kabel micro USB do ładowania, gumki w rozmiarze S/M/L |
Lekkie i poręczne
W pudełku Skullcandy Indy znajdziemy dokładnie to, czego można spodziewać się od wszystkich słuchawek w stylu Apple AirPods. Są oczywiście słuchawki, do tego etui-powerbank, gumowe nakładki w różnych rozmiarach oraz kabel do ładowania.
Same słuchawki są lekkie i dobrze wykonane. Ich konstrukcja przypomina rozwiązanie Apple — oprócz zasadniczej części mamy tu jeszcze wystające „łodygi”. W okrągłej części widać niewielkie, subtelne logo producenta.
Po włożeniu słuchawek do uszu bardzo łatwo o nich zapomnieć. Dobrze dopasowują się do małżowiny i nie wypadają z niej, o ile nie wykonujemy bardzo dynamicznych ruchów. Zestaw sprawdził się podczas jazdy rowerem, ale już np. podczas biegania czy ćwiczenia w siłowni musiałem co chwilę poprawiać słuchawki. Szkoda, tym bardziej jeśli weźmiemy uwagę ich odporność na zachlapania i sportowe ukierunkowanie firmy. Na szczęście nie jest to deal breaker.
Żadnych zastrzeżeń nie można mieć już za to do etui. Pudełko „odhacza” wszystkie wymagania dla tego typu urządzenia — jest lekkie i wytrzymałe. Słuchawki sprytnie wskakują do środka dzięki wbudowanym magnesom. Z kolei umieszczone z przodu diody pokazują stan wbudowanej baterii. Dzięki niej możemy cieszyć się muzyką bez konieczności ładowania urządzenia przez nawet kilkanaście godzin.
Gesty, Bluetooth i jakość dźwięku
Słuchawki obsługujemy przy pomocy dotyku. Na ich powierzchni nie ma żadnych przycisków — wszystkie komendy wykonujemy wyłącznie poprzez delikatne uderzanie w lewą bądź prawą słuchawkę. Możemy w ten sposób przełączać utwory, włączać i wyłączać muzykę lub odbierać połączenia. Polecenia potwierdzane są przez krótkie „piknięcie” w uszach, a połączenie z urządzeniem czy stan baterii — przez nagrany kobiecy głos.
Obsługa dotykowa wymaga przyzwyczajenia (głównie pod kątem dobrania odpowiedniego poziomu nacisku), ale sprawdza się na dłuższą metę. Dodatkową zaletą jest to, że działa nawet jeśli mamy na dłoniach rękawiczki.
Dużą zaletą recenzowanego modelu jest jakość połączenia. Specjalnie użyłem tego sformułowania, ponieważ nie mam na myśli wyłącznie dźwięku. Indy operują na Bluetooth 5.0, co, jak się okazało, jest ogromnym plusem w przypadku słuchawek bezprzewodowych. Dzięki temu modelowi mogłem spędzić dłuższy czas na testowaniu nowej wersji Bluetooth i powiem krótko: 5.0 naprawdę robi różnicę. Połączenie jest dużo stabilniejsze, a jakość dźwięku (przynajmniej w moim odczuciu) – zauważalnie lepsza niż w poprzednich generacjach.
No i teraz najważniejsze — jak grają Skullcandy Indy? „Prosto z pudełka” wydobywający się ze słuchawek dźwięk jest czysty i przyjemny, choć w moim odczuciu za bardzo dominuje w nim bas. Wystarczyło jednak kilka minut zabawy korektorem dźwięku i uzyskałem satysfakcjonujący efekt.
Po moich poprawkach dźwięk tych słuchawek stał się dla mnie wyznacznikiem jakości dla tego typu konstrukcji. Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale słuchawki za mniej niż 400 zł grają dla mnie dużo lepiej niż większość innych słuchawek Bluetooth, które testowałem. Dźwięk jest szczegółowy, dobrze słychać środek i góry, a bas uderza tam, gdzie powinien. Może to zaleta dokanałowej konstrukcji lub Bluetooth 5.0, ale jakość sygnału jest tutaj pierwszorzędna.
W tej beczce łącznościowego miodu znalazła się niestety łyżka dziegciu. Mimo że słuchawki mają wbudowany mikrofon, to niestety trudno ich używać jako zestawu głośnomówiącego. Jakość głosu jest podobna (jeśli nie gorsza) do wbudowanego trybu głośnomówiącego w smartfonie. Jeśli poruszamy się dodatkowo np. na rowerze, rozmowa staje się wręcz niemożliwa ze względu na słabą redukcję szumów. Producent nie zdecydował się też wykorzystać mikrofonu do zdalnej obsługi Google Assitant czy Siri.
Najlepsze słuchawki do 400 zł
Skullcandy Indy mają oczywiście swoje wady. Największą z nich jest stosunkowo słabe trzymanie się słuchawek w uszach. Nie jest to co prawda model, który producent umieścił w segmencie fitness, jednak dobre dopasowanie podczas aktywności fizycznych byłoby w tym wypadku miłym dodatkiem.
Kolejna rzecz to brak Google Assistant — to relatywnie prosta funkcja do wprowadzenia w słuchawkach, ale bardzo przydatna. Dziwne, że Skullcandy zrezygnowało z niej w tym modelu, choć możemy się domyślać, że firmie zależało na utrzymaniu atrakcyjnej ceny dla klienta. Podejrzewam, że z tego samego powodu pominięto kwestię jakości mikrofonu.
Cała reszta jednak — jakość dźwięku, ergonomia, czas pracy na baterii, design i ogólna przyjemność z użytkowania — zasługują moim zdaniem na najwyższe noty. Skullcandy Indy to dowód na to, że za ok. 300 zł możemy już dostać naprawdę nieźle wykonane i świetnie grające małe słuchawki Bluetooth.