Zainstalowałem pirackie Spotify na telefon. Spoko sprawa – napisał mój znajomy w sobotnie przedpołudnie. Dodał, że nie działa słuchanie offline. Nie ma również playlist i rekomendacji ze swojego dotychczasowego konta.

Było dosyć wcześnie, więc nie zdążyłem jeszcze dopić kawy. I przez chwilę nie docierało do mnie, że facet, który nie ma dzieci, żony, kredytów, ma za to stałą pensję w okolicach 7 tys. zł, połasił się na oszczędzenie niespełna 20 zł miesięcznie. Chwilę później pomyślałem, że to 1 kwietnia i najzwyczajniej chciał mi zrobić primaaprilisowy żart. Jednak ciągnął temat dalej. Wysłał nawet link do androidowego pliku z piracką wersją Spotify.

Jutro o tobie napiszę – ostrzegłem go wczoraj.

Chociaż ten tekst równie dobrze może być o tobie. Zakładam, że większość z nas w którymś momencie życia korzystała z pirackich treści. Część korzysta ciągle – mniej lub bardziej świadomie, mniej lub bardziej aktywnie. Mocnym relatywizmem moralnym z mojej strony będzie napisanie, że pomimo, iż jestem hardy w kwestii obrony własności intelektualnych, rozumiem dlaczego niektórzy kradną. I nie zawsze uważam, że zasługują na VII krąg piekła.

Był prawdopodobnie 1989, może 1990 rok. Dostałem mój pierwszy komputer. Atari 800XL. Kasetowy sprzęt na którego wspomnienie przechodzą mnie ciarki nawet dziś. Legalne oprogramowanie było czymś, co mógłbym przyrównać teraz do założenia o istnienia cywilizacji pozaziemskiej – być może coś takiego jest, ale sam żadnego zielonego ludzika nie widziałem.

Dlatego piraciłem aż wióry leciały. Była nawet wtedy audycja radiowa, przez którą nagrywało się gry – tak to wyglądało. Ustawa o ochronie prawa autorskich pojawiła się dopiero w 1994 roku. Pamiętam jak przez mgłę obraz z Wiadomości TVP 1, gdzie walcowano bodaj stos dyskietek, kaset i płyt. Pomyślałem – co za marnotrawstwo. Bo i co miałem myśleć, skoro mieliśmy do czynienia z wolną amerykanką.

Pirackie Spotify
Fotografia: Getty Images

Później wcale nie było lepiej. Oryginalne oprogramowanie było szalenie drogie. I do dziś nie jestem pewien, kto tu kogo bardziej okradał. Przyrównując ceny gier i programów do ówczesnych zarobków można rzec, że krojono nas co niemiara, więc i my krojeniem się nie brzydziliśmy. W procesie socjalizacji przywykliśmy do to tego szaleństwa, a część z nas przenosi swoje cudowne lata dziewięćdziesiąte na kolejne pokolenia. Internet tylko to ułatwia i utrwala.

Jednak tyle prehistorii. Mamy rok 2017.

Oprogramowanie jest obecnie relatywnie tanie. Jak niemal wszelkie dobra konsumenckie, które obejmuje prawo autorskie. Jednak w swojej nieugiętej upartości część z nas wierzy, że to wszystko się nam za darmo należy i już. Niektórzy nawet dobierają sobie pod to jakieś pokręcone ideologie. Zapominając jednocześnie, że gdyby producenci nie zarabiali na oprogramowaniu i kulturze, to nie byłoby oprogramowania i kultury. Podobnie jeśli nie zapłacisz piekarzowi, to nie upiecze chleba. Im więcej osób będzie mu płaciło, tym więcej chleba upiecze. Pewnie pokusi się i doda wtedy do oferty również jakiś wymyślniejszy – powiedzmy, że taki fikuśny z rodzynkami – bo wie, że mu się opłaci. Produkcja będzie tańsza, bo bardziej masowa, więc i ceny niższe. W momencie, w którym nikt by mu nie płacił – bo każdemu należy się za darmo – nie ma sensu prowadzić piekarni.

Zrozumiałbym, gdybyś napisał w komentarzu, że cię nie stać. Że nie jesteś w stanie płacić 50 zł za wypożyczenie filmu w VOD. Uważam, że dostęp do tego typu dóbr powinien być powszechny i nie możemy sobie pozwolić na zapóźnienie kulturalne i technologiczne, a ceny bywają czasem zaporowe. Jednak jeśli ktoś zarabiający 2 tys. zł nie potrafi wydać 5-10 zł na weekendowy seans, czy opłacić serwis SVOD, a zamiast tego otwiera piracką stronę, no to sorry, ale coś jest z nim mocno nie tak.

Zrozumiałbym również, gdybyś napisał w komentarzu, że nie masz dostępu do pewnych rzeczy. Na przykład takich, które można obejrzeć w Stanach Zjednoczonych, a u nas ze świecą szukać. I tutaj powtórzę: dostęp do tego typu dóbr powinien być powszechny i nie możemy sobie pozwolić na zapóźnienie kulturalne i technologiczne. W czasie cyfrowej globalizacji, obecny system licencyjny to archaizm.

Spotify Premium Apk
Grafika: Spotify

Nie rozumiem jednak okradania Spotify, które nie tylko daje spore możliwości w wersji darmowej, co samo w sobie jest biczem na piractwo. Już pal licho 7 tys. zł, które pracodawca przelewa mojemu znajomemu na konto – z całą sympatią do niego, to jest zwykłe chamstwo. Niestety problem o wiele jest głębszy. Dlatego posłużę się kolejną krótką historią z życia wziętą. Kilka miesięcy temu moja dziewczyna miała zacząć oglądać Sposób na morderstwo. Dwa pierwsze sezony były wtedy dostępne na Netflixie, więc korzystając z planu standardowego udostępniłem jej moje konto.

Po co mi Netflix, skoro mam CDA – powiedziała.

Tak naprawdę nie chodzi tylko o płacenie. Nie chodzi nawet o dostępność. Chodzi o wygodnictwo, przyzwyczajenia i brak edukacji w tej kwestii. Dlatego wyobraź sobie drogi czytelniku sytuację następującą:

Programiści z Adobe przychodzą do twojego domu. Otwierają wytrychem zamek w drzwiach. Oglądają na twoim telewizorze popularny program rozrywkowy, zaśmiecają nowiutką sofę chipsami i wylewają sok na dywan. Później wypiją mleko z lodówki, wyjadają ser, wędliny. Nawet te lody, które schowałeś do zamrażalnika na później. Na domiar złego kochają się z twoją żoną i rozbiją ci świnkę, bo potrzebują drobnych na autobus do San Jose i jakieś lepsze fajki.

Zgadzasz się na coś takiego? Przecież ty, czy ty, a może nawet ty – wy robicie im to codziennie.

Pirackie Spotify będzie miało u nas dobrze.

Wydawać by się mogło, że żyjemy w krainie absurdu, gdzie hipokryzja jest naszą cechą narodową. Chociaż mamy się za cudowne dziecko Europy, w niemal każdym raporcie o piractwie nasz kraj zajmuje jakieś niechlubne miejsce. I pomimo, że jest wiele lepiej niż jeszcze kilka lat temu to wciąż mamy dużo do nadrobienia.

Tutaj już nie chodzi tylko o statystyki i uczciwość. Im mniej dochodowym rynkiem będziemy dla zagranicznych koncernów, tym rzadziej, a przynajmniej wolniej będą chcieli obłaskawiać nas swoimi produktami. Później będzie już tylko płacz w artykułach i komentarzach, że nie ma u nas dystrybucji tego filmu, a tamten streaming się na nas wypiął, czy oprogramowanie jakieś firmy nie jest zlokalizowane i jeszcze założyli nam blokadę regionalną na jakąś popularną aplikację. Im to się naprawdę czasami nie opłaca.

Zanim zacząłem ten tekst, wymyśliłem sobie nawet, że będę pisał o bezpieczeństwie instalowania tego typu oprogramowania. Chciałem mocno odnotować brak ważnych funkcji w tym całym pirackim Spotify. Opowiedzieć kilka słów o tym, jak ta platforma odmieniła całą branżę muzyczną i jak może odmienić życie każdego melomana z osobna. Jednak uznałem, że to bezsensu, bo to jest wałkowane w kółko tego samego aż do znudzenia. Więc postanowiłem przemówić do waszego zdrowego rozsądku. Ja wiem, że czasem nie jest tanio. Ale przynajmniej postarajcie się – w miarę możliwości i dostępności – zapłacić za rozrywkę i narzędzia do pracy. Nie wyjadajcie obcym z lodówek. Nie sięgajcie po pirackie Spotify. Pokażmy światu, że nie jesteśmy tacy źli, jak nas ten świat widzi. Bo na koniec dnia tylko na tym tracimy. Przez nasze lenistwo, nieobeznanie, a czasem zwykłe wyrachowanie.