Google oficjalnie wprowadziło SGE – Search Generative Experience dla użytkowników w USA. Czym jest SGE i co oznacza dla nas i dla Was? Dlaczego to największa i najbardziej radykalna zmiana w mojej skromnej opinii w wynikach wyszukiwania i dlaczego jednym ruchem zmiecie miliony biznesów?

W sieci wrze, dosłownie. Wszystkie społeczności skupione wokół świata SEO lamentują, a do nich właśnie dołączyli wszyscy wydawcy i właściciele niewielkich i pewnie nieco większych biznesów, które opierają swój byt o wyniki wyszukiwania. Google jak zapowiedziało, tak zrobiło i po konferencje Google I/O właśnie uruchomiło SGE w wynikach wyszukiwania dla amerykańskich użytkowników. Jeśli zastanawiacie się, jak wyglądała sama konferencja, to TechCrunch skrócił ją do kilkunastu sekund:

Tak w dużym skrócie. Nie unikniemy także AI w wynikach wyszukiwania (SGE) i to zmiana, która według mnie może śmiało nosić miano tej największej, która dotknęła SERPy kiedykolwiek wcześniej (Search Engine Results Page = eng. wyniki wyszukiwania). Dlaczego? Bo zmienia ona kompletnie zasady gry, z ustalonego porządku na kompletnie nowy.  A to tylko jedna z większych zmian, o których pisałem w swoim tekście: Czy pazerne Google zabija właśnie SEO?

Google zbiera właściwie cały ruch, który związany jest z wyszukiwaniem informacji w sieci (ponad 90%). Jest właściwie jedynym rozsądnym graczem, który dystrybuuje ruch pomiędzy swoje serwisy, a pozostałe strony internetowe. Mamy w całej palecie usług wyniki wyszukiwania, Google Discover czy Google News. Wszystkie te obszary są o tyle ważne dla wydawców, że pojawienie się wysoko w tych miejscach kieruje na ich strony ruch. Oczywiście być pierwszym to nielada sztuka, bo trzeba powalczyć z algorytmem i właśnie tutaj pojawia się szeroko rozumiana branża SEO, która za cel nadrzędny ma sprawić, by wybrany serwis znajdował się wysoko na wybraną frazę, niezależnie już (upraszczając) od usługi, o której wspominałem. Google oczywiście staje okoniem i walczy o to, by algorytm był jak najmniej podatny na manipulacje, wypuszczają regularne aktualizacje, które koncentrują się na różnych obszarach (spam update, core update itp). /źródło

Wracając do SGE, które właśnie zostało udostępnione Amerykanom, to zmienia ono sposób serwowania wyników. Zamiast klasycznych linków odsyłających do zewnętrznych serwisów (taki jak np. nasz), wyniki serwowane będą przez SGE w samych wynikach wyszukiwania. Oczywiście to rozwiązanie może być dla Was znajome, bo na podobnej (dużo prostszej zasadzie) działały Direct Answers. SGE jednak przenosi to na kompletnie wyższy poziom, serwując odpowiedzi na zaawansowane, rozbudowane zapytania np. czym różni się błyskawica od grzmotu albo zapytanie o ułożenie posiłków w zadanej kaloryce.

ai overviews simpler still 889.png scaled
źródło: searchenginejournal.com

GDZIE WADY?

No właśnie, gdzie wady? Użytkownik bez opuszczania SERPów dostanie kompletną odpowiedź na swoje pytanie, bez wchodzenia na wolno-wczytujące się serwisy, gdzie informacji trzeba dokładnie wyszukać. Najpewniej nie ma wad, z punktu widzenia użytkownika i to doskonałe narzędzie, które wprowadza jeszcze sprawniejszy sposób na uzyskanie pożądanej informacji. Jest jednak druga strona medalu.

To oczywiście wydawcy, właściciel mniejszych i większych biznesów, którzy zbudowali swoje działalności w oparciu właśnie o wyszukiwarkę od Google. Oczywiście ten ruch zabierany był systematycznie od lat, kiedy to gigant pakował do swoich wyników wyszukiwania coraz więcej sponsorowanych elementów, przesuwając wyniki organiczne jeszcze niżej i niżej. To jednak właśnie wprowadzenie SGE jest K.O.

W przypadku dailyweb ruch z Google (SERPy, Google News i Discover) to 81%

Jeśli ponad 80% ruchu zostanie ucięte do 20%, to ja automatycznie przestaje być wartościowy dla potencjalnych reklamodawców, partnerów. To w praktyce oznacza koniec płynności, a w efekcie zamknięcie redakcji, bo nie będę w stanie utrzymać etatów. Ten problem pewnie będzie dotyczył nie tylko mnie, ale całej masy innych niewielkich przedsiębiorców. Oczywiście mam na tyle świadomości, że wiem, że te zmiany miały pojawić się od wielu miesięcy i jaki skutek mogą one przynieść, więc przygotowujemy plan awaryjny, ale oczywiście może się on nie powieść. Co jednak z biznesami,  w których ludzie nie do końca rozumieją mechanizmy? Impakt tych zmian jest ogromny i nie weźmie jeńców, mimo tego, że oczywiście sam SGE będzie się jeszcze uczył, zanim osiągnie pełna sprawność.

Czy pazerne Google zabija właśnie SEO?

Zostawiając lamenty na boku, to oczywiście ta słynna rewolucja, która musi zebrać żniwo. Jako wydawcy klasycznych, pisanych mediów jesteśmy właścicielami dorożek, świadczących usługę transportu, kiedy na horyzoncie pojawiają się pojazdy mechaniczne. Czy będziemy doskonałymi kierowcami samochodów, to nie jest powiedziane, ale wiemy, że czas dorożek jest policzony. Doskonale całą tę sytuację ilustruje słynny hit the Buggles, który na pewno doskonale znacie, z końcówki lat 70tych:

Video killed the radio star

Oczywiście możemy dalej grać w tę grę, dopasowywać się do AI, próbować podejść, optymalizować się, ale wracając do starej analogii, to tak jakby tuningować dorożki albo szprycować konie, by miały więcej siły i ciągnęły dorożkę jeszcze szybciej. Można tylko po co? To jest ten moment, w którym trzeba się dopasować i odnaleźć swoje miejsce albo ginąć jako ofiara zmian.

Pozostaje jednak tylko jedno pytanie, na które odpowiedź może być interesująca. AI bez agregowania naszych treści, treści innych serwisów, wydawców, biznesów jest bezwartościowe. Gdzieś musi pochodzić źródło informacji, które generatywna sztuczna inteligencja będzie pozyskiwać. Dlatego też tutaj pojawia się ciekawa teza w mojej głowie, a może i nawet wniosek: Google nie może wyciąć serwisów, by móc czerpać i karmić swoje AI. Co to w praktyce oznacza? Najpewniej tyle, że będzie podawać nam tyle tlenu, by utrzymać przy życiu, ale nic ponadto.

I jeszcze mała aktualizacja, po napisaniu artykułu znalazłem tego ciekawego Tweeta Bartosza Góralewicz: