Ostatnio przykleiło się do mnie słówko „turbo”. Idealnie połączenie z naszym oksymoronem. Każdy z nas był, jest lub będzie — oczywiście tylko, jeżeli taką obierzę drogę chwały — freelancerem grafikiem.
Pomijam tu całkowicie ogólnie wałkowany temat terminowych płatności za wykonane zlecenia. Wiemy, że z tym jest bardzo różnie. Jedni czekają do starości, innym się udaje i trafiają na godnego klienta, który nie zawodzi w terminowości przepływu naszych środków, które możemy przeznaczyć na kolejną grę na PlayStation ;).
Czas wolny w tym zawodzie to pojęcie abstrakcyjne i często o nim możemy pomarzyć. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy czasu mają ponad miarę. Jednak czy w rozwoju i dążeniu do założonego celu, którym jest np. założenie swojego studia graficznego/reklamowego jest to sensowne rozwiązanie? Jeżeli jesteśmy na garnuszku u rodziców pewnie mamy na to wy… Jeżeli jednak działamy już całkowicie na swój rachunek, sprawy mają się zupełnie inaczej.
Począwszy od czasu poświęconego na dokształcanie się nieustające – wieczne – do końca życia ;) (ale przecież lubimy To), po poszukiwanie klientów. I to tak w skrócie, ponieważ mamy jeszcze mnóstwo pobocznych tematów – ale nie o tym dzisiaj.
Start dla grafika (i nie tylko) jest turbo ważny. Ostatnio pisałem o podejściu do każdego projektu jak do najlepszego zlecenia. Dlaczego, po raz kolejny zwracam na to uwagę? Ponieważ, jeżeli nie będziemy umieli dbać o to od samego początku, zginiemy pośród całego mnóstwa ofert w stylu zrobię Panu logo za 50,00 zł i nikt nie będzie nas traktował poważnie.
Takie podejście na samym początku to podstawa. Wiąże się oczywiście, z dopracowywaniem projektu na wszelkie możliwe sposoby. Nawet jeżeli klient nie wychwyci niuansów, to my je dokładnie widzimy. W tym wszystkim jest nasz ukochany czas, który wiąże się z kolejnym podstawowym terminem „deadline”. Wszyscy też dobrze znamy stwierdzenie potrzebuję to na wczoraj. Kto nie zna – pozna!
Mamy tak więc mistrzowski układ: na wczoraj + deadline + perfekcjonizm, który daje nam naszą sumę, czyli CZAS WOLNY, KTÓREGO NIE MAMY.
Czy jest to wizja, która powinna przestraszyć potencjalnego grafika? Nie sądzę. Każdy z nas, kto pracuje w zawodzie, musi mieć jedno – musi kochać swoją pracę. W tym wypadku „MUSI” znaczy MUSI. Inaczej pierwsza porażka, pierwszy zawalony termin, kolejna nieprzespana noc … spowodują totalne zniechęcenie.
Wiadoma sprawa, że szybko można z podejścia „teraz mam czas na to, aby się wybić” przejść w turbo skrajność. Nasz poruszony oksymoron jest tu pokazany w dosyć napompowany sposób — ale to celowo. Ponieważ chcę pokazać, jak szybko możemy popaść w drugą skrajność, czyli „holizację” pracy – brzmi lepiej niż pracoholizm ;)
Nie dajmy się więc zwariować. Rachunki trzeba płacić … ale żyć też trzeba. Czasami warto odpuścić jakieś zlecenie i po prostu wyjść na piwo i odpocząć.
Reasumując:
- znajdźmy ten czas, którego często nam brak,
- rozwijajmy się, ale po ludzku,
- dążmy do celu, ale nie kosztem tego, że kolejny dzień siedzisz nad projektem, widząc świeże powietrze tylko za oknem.
Okazuje się więc, że ten CZAS WOLNY + Freelancer to nie oksymoron. Chyba że sami do tego doprowadzimy.
Autorem artykułu jest Łukasz Pocha.