Prowadzeni bohaterowie często popadają w obłęd, paraliżuje ich strach, zdarza się, że po powrocie do miasta zachorują, bo jakiś przeciwnik ich czymś zaraził. Pomimo wielu ciekawych elementów „Darkest Dungeon” ma jeden podstawowy minus. Późniejsze etapy rozgrywki to jeden wielki grind. Jeśli sięgniecie po ten tytuł, to musicie się z tym liczyć. Z tym problemem spróbowali sobie poradzić twórcy „Deep Space Derelicts”. Gry, która pełnymi garściami czerpie z „Darkest Dungeon”.
Podstawowa różnica polega na tym, że tutaj akcja została osadzona w konwencji science fiction i do eksploracji są wraki statków kosmicznych i stacji. Po zainstalowaniu po prostu wsiąkłem.
Przeszedłem całą fabułę, było fajnie, ale mam wrażenie, że zabrakło kilku iskier, abym zachłysnął się tą grą tak samo, jak stało się to w przypadku „Darkest Dungeon”.
„Deep Space Derelicts” oferuje nieźle rozwiązaną turową walkę, która opiera się na budowaniu talii. Karty powiązane są z przedmiotami oraz modyfikacjami używanymi przez postacie. Każdy z bohaterów reprezentuje określoną klasę i później można wybrać specjalizację. Nie są one zbyt różnorodne. Wszystko obraca się wokół archetypów znanych z gier komputerowych.
W zasadzie każda profesja prędzej czy później skręca w kierunku tanka, DPSa lub supporta. Różnice w umiejętnościach są na tyle niewielkie, że przez całą kampanię tylko raz, z własnej woli, zatrudniłem nowego najemnika.
Niewielka indywidualizacja statystyk oraz umiejętności sprawiła, że nie przywiązałem się do prowadzonych postaci. Niestety, przełożyło się to na walkę, która powoli stawała się powtarzalna i wymagająca znalezienia karty z najwyższą wartością obrażeń.
Bywa, że gra wymusza konieczność dostosowania broni oraz umiejętności do kolejnego wyzwania. Porzucone statki mają różnego rodzaju modyfikatory wpływające na walkę.
Dlatego warto dobrze uzbroić drużynę przed wyruszeniem na eksplorację. Smaczku dodają także misje poboczne, które pojawiają się na wszystkich wrakach. Pomagają poznać historię świata, sprawiają, że człowiek ma ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o tych porzuconych statkach, a także o awanturnikach, którzy pragną poznać ich sekrety lub po prostu zbierają cenny złom.
„Deep Space Derelicts” ma swój urok, potrafi wciągnąć. To taka łatwiejsza wersja „Darkest Dungeon”, bez długiego grindu i mniejszą liczbą strategicznych elementów. „Deep Space Derelicts” oferuje kilkanaście godzin dobrej zabawy, więc uważam, że warto ten tytuł kupić w trakcie jakiejś przeceny. Fani turowej walki oraz eksploracji proceduralnie generowanych przestrzeni nie będą zawiedzeni. Trzeba tylko wybaczyć trochę płytkie postacie oraz niewielkie zróżnicowanie umiejętności.