Chciałem po raz pierwszy kupić bilety na Męskie Granie w przedsprzedaży. Niestety, organizatorzy chyba nie do końca wiedzą, czym powinien charakteryzować się taki system.

Zachęceni poprzednimi, udanymi edycjami Męskiego Grania wraz ze znajomymi chcieliśmy w tym roku jak najwcześniej kupić bilety. Sprzedaż pierwszej puli miała wystartować w czwartek 10 maja równo o 12:00 w południe. Grzecznie usiedliśmy wtedy do komputerów i… kicha!

Po pierwsze, bilety w przedsprzedaży wyceniono na 119 lub 99 zł (w zależności od miasta koncertu), czyli… dokładnie tyle, co w regularnej cenie. Na dodatek ich kupno nie wiąże się z absolutnie żadnymi innymi korzyściami poza wcześniejszym posiadaniem wejściówek. Co gorsza, nie są nawet jeszcze znane line-upy w poszczególnych miastach!

Już te fakty moim zdaniem zaprzeczają tutaj idei wcześniejszej sprzedaży – po co klient ma się fatygować, skoro tak naprawdę nie dostaje nic dodatkowego? Ba, w tym wypadku dostaje nawet mniej niż osoba, która kupi bilet później.

Najbardziej niedorzeczne było jednak to, że ci, którzy zdecydowali się złożyć zamówienie wcześniej, w większości przypadków zostali odesłani z kwitkiem. Sprzedaż ruszyła punktualnie, ale za chwilę podczas rezerwacji zaczął się wyświetlać komunikat o błędzie. Kilka minut później kupienie wejściówki było już niemożliwe, a opcja rezerwacji w serwisie ebilet.pl wygasła.

Według plotek do puli przedsprzedażowej trafiło ok. 20% wszystkich biletów na Męskie Granie. Sądzę, że to nieprawda. Oznaczałoby to, że kilka-kilkanaście tysięcy biletów rozeszło się w kilka minut. Być może sporo z nich trafiło do koników, ale to nadal obowiązek organizatora, aby walczyć z procederem odsprzedaży. W każdym razie efekt jest taki, że większość osób, która była gotowa zapłacić wcześniej i kupić bilet w ciemno została przez organizatorów wykiwana.

Rozgoryczenie kupujących najlepiej oddają komentarze na profilu Męskiego Grania na Facebooku.

Nie tak się powinno organizować przedsprzedaż.