Od ogłoszenia informacji o planowanym zamknięciu Google Reader minęła już chwila, emocje zdołały nieco opaść. O ile raczej szansy na ratunek dla tego popularnego narzędzia raczej nie ma, o tyle jego użytkownicy czynnie zaczęli poszukiwać sensownej, funkcjonalnej alternatywy. Pośród najlepszych potencjalnych następców przewija się Feedly, który jest aktualnie tylko nakładką na GR, ale jak zapewniają twórcy – do czasu zamknięcia Google Reader, stanie się on oprogramowaniem niezależnym.
Wraz z tym wpisem pragnę rozpocząć mini-cykl, w którym zaprezentuje najciekawsze rozwiązania, stanowiące alternatywę dla Czytnika Google. Jako pierwszy na ruszt wrzucony zostanie, szumnie przywoływany The Old Reader. Opinie będą zupełnie subiektywne. Zaczynajmy więc.
Pierwszym narzędziem, do którego zacząłem się przymierzać tuż po ogłoszeniu przez Google zamknięcia GR był właśnie The Old Reader, jako że pojawiły się głosy, że interfejsem przypomina do złudzenia narzędzie od Google. Postanowiłem spróbować.
Trzeba przyznać, że wygląd czytnika na pierwszy rzut oka jest naprawdę ciekawy. Faktycznie do złudzenia przypomina układ znany z Czytnika od Google. Na stronie głównej widnieje informacja o ilości wszystkich nieprzeczytanych wiadomościach. W lewej części przy poszczególnych serwisach pojawia się wartość szczegółowa niusów do przeczytania z podziałem na wybraną stronę. Niusy wyświetlane są w części środkowej.
Co do ustawień narzędzia, to mnogiej ilości ustawień nie uraczymy. Podstawowe opcje zawierają informacje nt nazzwy użytkownika korzystającego z narzędzia czy ustawienia języka interfejsu. Niestety języka polskiego nie ma (właściwie po co miałby być?). Po założeniu konta, pierwszą rzeczą której dokonałem był import pliku ustawień z Google Reader. Czekała mnie niemiła niespodzianka, gdyż The Old Reader nie parsuje tych plików na bieżąco. Otrzymałem komunikat, że jestem na ponad 35 000 miejscu oczekiwania na przeparsowanie pliku ustawień. To automatycznie mnie od tego narzędzie odepchnęło.
Po niespełna tygodniu otrzymałem mejla, że TOR przeparsował cały plik i import odbył się prawidłowo. Faktycznie, braków nie zauważyłem. Pozostało tylko korzystać. Niestety sił i cierpliwości starczyło mi na około 15 minut. Niestety przy mojej przeglądarce Chrome, TOR potrafił się przywieszać, nie ładował na bieżąco niusów, kompletnie nieporozumienie. Na plus należy zaliczyć fakt, że czytnik ten obsługuje skróty klawiszowe znane z GR (J i K), do przewijania następnego/poprzedniego artykułu.
Kolejną dla mnie wadą dyskwalifikującą to narzędzie to fakt, że kompletnie sobie nie radzi z nagłówkami. Otóż problem występuje gdy przeglądany wpis korzysta z nagłówków takich jak <h1>, <h2> etc. Wpis staje się kompletnie nieczytelny gdyż tytuł artykułu jest często mniejszy niż sam jego tekst. Kompletnie nieporozumienie. Ewidetnie twórcy powinni parsować nagłówki w treści zaciąganych wpisów tak, by nie były większe niż sam ich tytuł. Problem oczywiście nie występuje gdy wyświetlamy tylko same tytułu. Ja jednak korzystam także z wypisów artykułów.
Reasumując ja The Old Reader sobie kompletnie odpuściłem. O ile do stylistyki i problematycznych nagłówków można się przyzwyczaić o tyle problematyczne przewijanie wpisów jest gwoździem do trumny. Odnoszę wrażenie, że TOR stał się ofiarą własnego sukcesu. Import to także nieporozumienie, gdyż chociażby Feedly importuje dane z GR na bieżąco. Podejrzewam, że twórcy TOR jeszcze dopracują wszelkie usterki, jak tylko uporają się z importem, niemniej na chwilę obecną tego rozwiązania nie polecam.