Wpadłem. Stąd moja miesięczna nieobecność na łamach DailyWeb. Ale żeby była jasność – nie, nie będę miał dziecka. Wpadłem w wir swoich obowiązków. Coś musiało ucierpieć i padło na DailyWeb. Ale wracam. Wracam po kilku tygodniach wytężonej pracy i kilku dniach błogiego lenistwa, jako nagrody. I wiem jedno: powinienem marnować więcej czasu.

Tobie też to radzę.

Wpadamy w pułapkę

Do tej pory moja mania produktywności (nie boję się tego tak nazwać) sprawiała, że często obwiniałem się za kilkanaście minut spędzonych na 'nicnierobieniu’ w czasie, gdy moja lista zadań to-do pękała w szwach. Ostatnio natrafiłem na bardzo ciekawy tekst, w którym Michael Guttridge, brytyjski psycholog zauważa, że czasami ciężko jest wyrwać się z biura, żeby pójść na spacer. Zamiast tego spędzamy czas przy biurku, przeglądając słodkie kotki na Facebooku i wmawiając sobie przy tym, że opanowaliśmy multizadaniowość. Prawda jest inna: przez takie zachowanie więcej czasu poświęcamy na wykonywanie prostych, podstawowych zadań, które normalnie zajmują niewiele czasu.

Dumnie bezproduktywny

Jakie korzyści według Guttridge’a przynosi nam marnowanie czasu? – To coś jak ładowanie baterii albo wymiana niezbędnych części. Bycie od czasu do czasu dumnie bezproduktywny sprawia, że jesteśmy lepszymi pracownikami – podkreśla psycholog. I ja w stuprocentach się z tym zgodzę.

Po okresie wytężonej pracy stwierdziłem, że czas odpocząć. A że tak się złożyło, że w kalendarzu był długi weekend, mogłem pozwolić sobie na kilka dni wolnego. Kilka dni, przez które nie zrobiłem dokładnie nic. Zero. I czuję, że naładowałem akumulatory. Wracam z nową energią. Wracam z nowymi pomysłami na siebie. Wracam z nowym podejściem do swojej pracy. Będę marnował więcej czasu. I Tobie też to radzę – bycie przez kilka dni bezproduktywnym sprawiło, że czuję się lepiej. I czuję, że wykonywana przeze mnie praca też będzie lepsza.