Broniłem się dzielnie, ale ostatecznie zaprzedałem swoje ideały kupując smart trenażer rowerowy – Wahoo Kickr Core. Oto wszystko, co siedziało mi w głowie, a także paka pierwszych wrażeń.
W swoim życiu próbowałem wielu sportów i większość z nich bardzo mocno szanowałem, ale nie były dla mnie, ale miałem swoje ulubione kategorie. Piłka nożna i miłość do niej doprowadziła mnie do dwóch operacji kolana, jeszcze za czasów studiów i Pan doktor powiedział krótko i stanowczo: z nowym kolanem to możesz Pan Panie Łubik co najwyżej pływać na basenie lub jeździć na rowerze i to koniec sportów dla Pana. To brzmiało trochę jak wyrok i nie chciałem się z tym pogodzić, więc próbowałem wrócić do piłki, ale szybko z pomysłów zrezygnowałem, kiedy okazało się, że faktycznie kolano sprawia wrażenie mało stabilnego. Coś w życiu jednak trzeba robić i spróbowałem biegania. Wciągnęło mnie na chwilę, bo ogólnie, o ile uważam, że to niesamowity sport, angażujący całe ciało, to sport gdzie entry level jest właściwie żaden, sport, który pozwala szybko i skutecznie redukować tkankę tłuszczową, o tyle to najnudniejsza forma aktywności, jaką kiedykolwiek, ktokolwiek wymyślił. Bieganie nie było dla mnie, prócz oczywiście momentów, w których chciałem intensywnie redukować masę ciała.
Postanowiłem spróbować roweru, ale tak nieco bardziej
I to był strzał w dziesiątkę. Początkowo zwykły fitnesiak z oponami slick, a potem już królowa rowerów – szosa. Pamiętam swoją niesmowitą szosóweczkę Fuji Roubaix Pro, która miała tylne karbonowe widełki. Jazda na niej to była ogromna i czysta przyjemność. Przepadłem.
Potem chwila przerwy od jeżdżenia, bo tak się moje życie młodego biznesmena potoczyło, że źle przeliczyłem siły na zamiary i musiałem z bolącym sercem sprzedać Fuji, by ratować budżet. W efekcie zostałem z niczym, prócz tlącej się miłości do rowerów. Te dramatyczne sceny przypomniały mi się 3 lata temu i postanowiłem, że to jest czas i moment, w którym wrócę do aktywności fizycznej, tym bardziej że moje zdrowie tego ode mnie wymagało, szybko połączyłem kropki i kupiłem swojego pierwszego gravela polskiej, świetnej marki Rondo. Ruut to był mój najlepszy kompan przez kolejny rok. Spędziłem całą zimę na rowerze, a także pozostałe pory roku. To było to!
Po roku zrobił się budżet, a ja mocno zachwycony jazdą na rowerze, postanowiłem, że czas podnieść poprzeczkę wyżej, więc zapisałem się na swój pierwszy ultra maraton rowerowy: Pomorska 500, w ramach której trzeba pokonać 500 km na rowerze w czasie 72h, a że był budżet to postanowiłem się przesiąść na wymarzony w tamtym czasie rower: Canyon Grail CF SL7 w pięknym błękitnym malowaniu.
To jeden z tych sprzętów, który kochasz lub nienawidzisz, a wszystko za sprawą dość charakterystycznej, dwupłatowej kierownicy, która nie trafi w gusta wszystkich fanów świata rowerowego.
W ramach przygotowań do Pomorskiej 500, którą wziąłem bardzo serio, zrzuciłem z siebie niespełna 15 kg i mocno przygotowałem się fizycznie i siłowo, tak by przejechać swój pierwszy ultra. Udało się, w 62h pokonałem całą trasę, dojeżdżając na metę w Gdańsku w środku nocy. Metafizyczne doświadczenie po roku wyrzeczeń.
Kolejna zima przejeżdżona, poczułem się nieco pewniej w kontekście ultra maratonów rowerowych i trochę determinacja spadła, ale udało się wystartować w kolejnym ultra maratonie Wisełka 500, gdzie formuła bardzo podobna do Pomorskiej 500, z tą różnicą, że zamiast z okolic Szczecina do Gdańska, to trasa do Gdańska wiodła z Warszawy, ale głównie wałami przeciw-powodziowymi. Ah, ile soczystych przekleństw rzuciłem w powietrze, to myślę, że nie do zliczenia (pozdrowienia serdeczne dla tczewskich łąk), ale udało się i to w jeszcze lepszym czasie, mimo że nie było żadnej presji.
Wyświetl ten post na Instagramie
Skąd jednak ten przydługi wstęp? Spieszę wyjaśnić i objaśnić. Otóż wszystkie moje przygotowania zawsze odbywały się głównie zimą, bo jak to mówi stare porzekadło: zawody rowerowe wygrywa się zimą. To absolutna prawda, kiedy zimą wykonujesz ciężką pracę, a w sezonie właściwie odcinasz tylko kupony.
Niegdyś spróbowałem trenażera, takiego totalnie klasycznego, gdzie dedykowana opona dotyka się z elementem rotującym i za pomocą linki reguluje się obciążenie. Zrobiłem kilka treningów i sprzedałem dziada, obiecując sobie, że nigdy do tego nie wrócę.
Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania
To jest absolutna prawda i tym samym obszar, który bardzo mnie zaskoczył. Mogłem pozwolić sobie, by kupić bardzo dobrej jakości ubiór na rower, a wierzcie mi, tam rozsądku cenowego nie ma żadnego. Topowe spodenki z popularną pieluchą potrafią kosztować nawet 2k PLN wzwyż. Oczywiście moje kosztowało 6-krotnie mniej i byłem zdumiony, że nagle tyłek nie odpada po 200 KM na rowerze. Odkryłem segment i technologie ubioru na rower i byłem w ciężkim szoku, jak bardzo jakościowe są to produkty, pełne kosmicznych technologii przy absurdalnie niskiej masie (bo to bardzo istotne).
Zimę jednak spędzałem w ciuchach rowerowych z Decathlonu, bo te radziły sobie doskonale, a i nie było szkoda, kiedy wracałem cały ubabrany w soli drogowej. Jazda zimą to była właściwie czysta przyjemność z dobrym ubiorem, jeśli temperatura nie spadała poniżej -3 stopni Celsjusza (poniżej ciężko łapało się kłujące w gardło, zimne hausty powietrza).
Mamy nowy rok, nowe plany, w których oczywiście podbijam stawkę: 8000 km na rowerze, 3 ultra, w tym jedna 500-tka przejechana tzw. longiem, czyli jazda na rowerze bez przerwy, gdzie chciałbym się zmieścić poniżej 30h. Do tego trzeba się dobrze przygotować, a moja przeprowadzka na wieś o tyle nie stanowi problemu w kontekście jeżdżenia, o tyle znika mi dostęp do ścieżek, które odgrywają kluczową rolę o tej porze roku. Ponadto doświadczam nowego zjawiska, mieszkając w podmiejskiej lokalizacji, gdzie każde załatwienie drobiazgu, zakupów czy dodatkowych zajęć dzieci wiąże się z tym, że staje się półzawodowym kierowcą, a to oznacza jeszcze większy problem z czasem.
Sfrustrowany okolicznościami, pomyślałem, że jeśli chce w tym roku wycisnąć jeszcze więcej z jeżdżenia, to czas coś sprawnego wymyślić. Redukcja wagi, ćwiczenie ogólnorozwojówki, wzmocnienie wszystkich partii mięśni z zaznaczeniem tych, które przydadzą się do jazdy, to wszytko ma sens, ale ciągle brakowało samego roweru i jazdy. Pomyślałem, że nie ma odwrotu i chyba trzeba się przeprosić z trenażerami rowerowymi. Ciężko przechodziło mi to przez myśl, ale po sprawdzeniu tego, co nowoczesne urządzenia potrafią, oniemiałem. Okazało się, że samo pedałowanie to tylko pochodna wszystkiego tego, co one oferują. Wyścigi, grywalizacja, jazda online ze znajomymi, plany treningowe na konkretne scenariusze, a ponad wszystko pełne statystyki mocy, pracy serca, kadencji, które przekładają się na bardzo drobiazgowe śledzenie progresu.
Ostatecznie wiele się nie zastanawiając, jako fan marki Wahoo postanowiłem kupić ich produkt o nazwie Wahoo Kickr Core, trenażer z całą masą interesujących funkcji, by nie powiedzieć gadżetów. Przede wszystkim Kickr Core nie korzysta z klasycznej rolki i dedykowanej opony, tylko z kasety, na którą zkładamy tylne widełki roweru. Mamy do dyspozycji komunikacje za pomocą protokołu ANT+, która jest branżowym standardem i która daje ogromne możliwości komunikacji z innymi urządzeniami czy softem. Prócz tego mamy pomiar mocy, który drobiazgowo jest w stanie sprawdzić, jak wygląda nasza siła w nogach, ale nie tylko.
Grywalizacja, rywalizacja, treningi – Zwift
Mam sprzęt, pozostaje dobór narzędzia, za pośrednictwem którego będę trenował. Okazuje się, że ten segment rynku jest naprawdę rozbudowany i jest w czym wybierać. Oczywiście klasycznym i najpopularniejszym rozwiązaniem jest Zwift, czyli kompletna platforma do treningów czy wyścigów online. To jednak nie wszystko, są narzędzia takie jak Wahoo X, który oferuje plany treningowe oparte nie tylko o rower, ale jogę, ćwiczenia siłowe, jest TrainerRoad, który zostawia grywalizacje i symulowanie jazdy, a skupia się na treningach. Głowa pęka od ilości rozwiązań, a ja nie widzę większych szans, by sprawnie wszystkie je poznać do okolic kwietnia, kiedy trzeba będzie się przesiąść na jazdę outdoorową.
Jestem jednak po 2 sesjach ze Zwiftem i jestem zdumiony, jak świetnie łączy się trening z rozrywką, najczęściej w postaci rywalizacji. Póki co pokonałem testowe 25 km trasy demo, która przyniosła sporo zaskoczeń, bo nie dość, że można porozmawiać z innymi, którzy trenują razem z nami, można docenić kolegę na trasie, ale można po prostu rywalizować z innymi, lepszymi. Są odcinki specjalne, gdzie mamy czas lidera, mamy możliwość wyboru, który kierunek chcemy obrać, to buduje dynamikę jazdy i całkiem zapomina się o tym, że w tym wszystkim chodzi tylko o kręcenie nogami, na rowerze, w dodatku w miejscu.
W drugiej sesji, jako wielki fan rywalizacji wybrałem sobie wyścig, w którym brało kilkadziesiąt osób. Co interesujące i naprawdę fajne, mamy do wyboru konkretne grupy zaawansowania na podstawie naszych wyników, a więc rywalizacja jest jeszcze bardziej atrakcyjna, bo mamy równych sobie umiejętnościami i siłą, co do zasady. Udało się zając 7 miejsce po szalonym wyścigu, gdzie któryś cwaniak jeszcze mnie szarpnął przed samą metą (AGRH!). Wiedziałem jednak, że jeszcze w ramach tej sesji czas będzie sprawdzić się na treningu. Dobrałem sobie teoretycznie prosty, ogólny trening dla początkujących. Nie spodziewałem się, że tak bardzo dostanę w kość. Nie ukończyłem go.
Oczywiście wypompowałem się mocno na wyścigu, ale sam trening był cholernie wymagający. Otóż zadawane były konkretne wartości mocowe, które trzeba byo nogami wykręcać wraz z zadaną kadencją. Kiedy po cichu liczysz, że po kręceniu na poziomie 280 W przez 40s przyjdzie okienko i odpoczynek, twórcy treningu dowalali jazdę na stojąco, z jeszcze większą mocą. Warto dodać, że Zwift steruje obciążeniem trenażera, właśnie przez ANT+, dlatego treningi są tak bardzo ciekawe, bo zautomatyzowane. Tętno blisko 190 BPM, padłem w połowie, gdzie pierwszy trening miał trwać 35 minut. Kolejne podejście jeszcze przed weekendem.
Podsumowując sam smart trenażer to przepustka do niesamowitego świata, w którym można rywalizować, można trenować pod konkretne cele, a można się po prostu świetnie bawić. Mam wrażenie, że rola trenażera jest taka, że po prostu ma działać i się komunikować, a sam Wahoo Kickr Core robi to doskonale, bo kompletnie o nim nie pamiętam, a skupiam się na pozostałych gadżeciarskich aspektach. Sama jazda na trenażerze to nowy wymiar treningu, jestem bardzo zadowolony ze swojej decyzji zakupowej, mimo że ten sprzęt od Wahoo jest cholernie drogi, a to dalej entry level.
PS Jeśli korzystacie ze Stravy, to zapraszam. Tutaj mnie znajdziecie.