Niegdyś synonim głosowego kontaktu przez sieć, a dzisiaj zapomniane narzędzie. Co właściwie stało się ze Skype? Oto historia upadku.
Charakterystyczne logo Skype jak i jeszcze bardziej charakterystyczny dźwięk nadchodzącego czy wywoływanego połączenia zna chyba każdy. Wyrył się mocno w naszych głowach, ale to nie przypadek. To właściwie pierwsze narzędzie, które zrewolucjonizowało sposób, w jaki się komunikowaliśmy przez Internet. Może warto dodać, że pierwsze i popularne na tak wielką skalę, gdzie grupą odbiorców byli najmłodsi, a także seniorzy, którzy to rozwiązanie sobie ukochali.
Sam, prywatnie nigdy nie byłem power userem tego rozwiązania, bo korzystając z ekosystemu Apple używałem FaceTime z osobami, które korzystały ze smartfonów od Apple lub alternatywnie z narzędzi Google, których sporo przewinęło się przez ostatnią dekadę. Niemniej byłem w mniejszości, bo Skype zdominował cały rynek, począwszy od użytkowników prywatnych, kończąc na komunikacji biznesowej, gdzie sam przez wiele lat intensywnie ze Skype korzystałem, właśnie w miejscu pracy.
Początki Skype
Początki Skype sięgają 2003 roku, kiedy to narzędzie ujrzało światło dzienne. Za projektem stało dwóch panów ze Skandynawii: Niklasa Zennströma i Janusa Friisa, którzy do pomocy wzięli sobie grupkę developerów z Estonii. Dość szybko, bo raptem dwa lata później potencjał marki zauważył Ebay, który postanowił przejąć Skype za bagatela 2,6 mld dolarów! Ktoś miał głowę na karku, dostrzegając potencjał tego narzędzia.
https://www.youtube.com/watch?v=wjlPYzNFcrA
Następnie 3 lata później pojawili się nowi większościowi udziałowcy, by ostatecznie w 2011 Skype został sprzedany Microsoftowi za 8,5 mld dolarów, gdzie rozpoczął się nowy, najważniejszy okres popularności tej platformy komunikacyjnej. Skype został włączony do platformy pakietu Office, stając się głównym narzędziem do rozmów głosowych, również dla biznesu. Pamiętam swój start w korpo (które uwielbiam) i nacisk na prace ze Skype. To była prawdziwa nowość, że nie mam swoich współpracowników w jednym pokoju, ba, w jednym budynku, tylko są ode mnie oddalenia kilkaset, kilka tysięcy kilometrów, a jedyna droga kontaktu zawodowego wiodła przez ekran mojego komputera. Brzmi trochę boomersko, bo w końcu to nie była żadna rewolta, ale była to dla mnie osobista nowość, w kontekście pracy… totalnie zdalnej.
Popularność narzędzia rosła w ogromnym tempie, zwiększając ilość aktywnych użytkowników rok do roku. To był prawdziwy szał na Skype.
Dopiero w pandemii okazało się, że użytkownicy wybrali nową alternatywę, chociażby Zoom czy popularny WhatsAPP, a na popularności zaczął zyskiwać MS Teams, który w naturalny sposób zaczął kanibalizować Skype.
Dalsza historia w zasadzie pewnie nie wymaga większych wyjaśnień. Microsoft następnie zdecydował po położeniu nacisku na bardziej kompletne narzędzie, które miało za zadanie jeszcze bardziej dopasować się do potrzeb pracy zdalnej, której popularność wybuchła nagle. Osobiście korzystam z niego, jak i ze Slacka i, pomimo że nie lubię tego pierwszego jako narzędzia do komunikacji, to było pewnie, że Slack zostanie zmieciony również z powierzchni ziemi za sprawą całego ekosystemu, który Microsoft miał w zapleczu – MS Teams. Skype był również tym, co poświęcił Microsoft. Umarł król, niech żyje król.
Co dalej ze Skype?
Całkiem zabawne jest to, że Skype dziennie dalej ma około 36 mln aktywnych użytkowników. Te wartości paraliżują same w sobie, więc gdzie właściwie leży problem, dlaczego mowa o rychłym końcu tego narzędzia, jeśli dalej gromadzi tak wielką publikę? Haczyk tkwi, że to niewielkie i malejące wartości w stosunku do konkurencji. Wystarczy porównać to 300 mln aktywnych użytkowników każdego dnia na Zoomie czy 280 mln użytkowników MS Teams.
Nie ma co się oszukiwać, że początek końca właśnie trwa, a Microsoft już dawno zdecydował o jego losie, stawiając całą pulę (i zresztą słusznie) na MS Teams. To jednak wcale nie znaczy, że narzędzie zostanie zabite z dnia na dzień, jeszcze nie teraz, ale jego los jest przesądzony.