Czy wymiana rocznego komputera na nowszy model ma sens? Postanowiłem się o tym przekonać, kupując 16,2-calowy model Apple MacBook Pro z procesorem M1 Pro, który zastąpił mojego 13-calowego MacBooka Pro 13 z chipem M1.
Na początek tło – przed komputerem spędzam kilkanaście godzin dziennie. Często zdarza się, że w ciągu miesiąca jestem w stanie pozwolić sobie jedynie na 2-5 dni wolnego (wliczając święta i weekendy). Poza pełnieniem funkcji redaktora prowadzącego, a zarazem wydawcy DailyWeb, odpowiadam również za merytoryczną część serii drukowanych i online’owych poradników w jednym z większych polskich wydawnictw. Pobocznie realizuję również projekty copy. Jak widać, lwia część życia jest u mnie spędzana przed monitorem…
Sercem mojej pracy jest komputer. Od wielu lat stawiam na MacBooki, które zapewniają mi idealnie skrojony na moje potrzeby workflow. Co 1-3 lata dokonuję wymiany urządzenia. Nie ma problemów z późniejszą odsprzedażą, gdyż sprzęt traktuje z należytym szacunkiem i po okresie użytkowania, wygląda on jak nowy. Nie używam jednak dodatkowego monitora, co w ostatnim czasie zrobiło się pewnym problemem. Potrzebowałem więcej przestrzeni roboczej. Niedużo, ale jednak. Zacząłem więc szukać monitora. Te, które odpowiadały mi pod względem rozdzielczości, zgodności z paletami barw sRGB, Adobe RGB i P3 kosztowały krocie. Pomyślałem, że na dobrą sprawę mogę zakupić iPada i traktować go jako dodatkowy monitor. Czekałem więc na nowy, bazowy 10-calowy model. Zawiodła mnie cena, więc odpuściłem i zostałem z burzą myśli w głowie. Wtem, mignęło mi ogłoszenie z promocją na 16,2-calowego MacBooka Pro z najnowszym chipem M1 Pro. Pomyślałem – nie, Karbowiak, to nie jest kwota, jaką chcesz zapłacić za sprzęt, choćby zaoferował Ci większy ekran, niż dotychczas używałem. Druga myśl w głowie: Karbowiak, to jest sprzęt do pracy, on na siebie zarabia, a idą znaczące podwyżki cenników. Kiedy jak nie teraz? YOLO!
Stałem się posiadaczem 16,2-calowego komputera Apple MacBook Pro M1 Pro. To była świetna decyzja
Nieszczególnie oszczędzam na sprzęcie elektronicznym. Raz – służy mi do pracy, dwa – jestem gadżeciarzem. Mimo to są granice, których zazwyczaj się trzymam. Pięciocyfrowa kwota za komputer wydawała mi się (w moim przypadku) grubą przesadą. Zmieniły się jednak warunki oceny: pracuję coraz więcej, potrzebuję sprawnej wielozadaniowości, świetnej baterii (kiedy pracuję na wyjeździe), dużego ekranu z perfekcyjnym odwzorowaniem palet kolorystycznych, będących standardem w moim obszarze oraz tego, żeby w razie potrzeby – komputer zapewnił mi te cechy w ujęciu kilkuletnim. To przesądziło o decyzji zakupowej. Wybrałem MacBook Pro M1 Pro w wariancie z ekranem 16,2-cala.
Przeniesienie danych z jednego urządzenia na drugie trwało 10 minut i odbyło się w pełni bezprzewodowo za pomocą WiFi i Asystenta Migracji. Genialne rozwiązanie, które w perfekcyjny i szybki sposób pozwala się przesiąść na nowego Maka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to rozmiar i design konstrukcji. Żeby było jasne – 13-calowy MacBook Pro z M1 również wyglądał dostojnie i świeżo, ale Apple odświeżyło linię Pro, dokonując kilku zmian. Krawędzie są lekko zaoblone, a na spodzie znajdziemy grawerunek. To jednak nic, najbardziej zastanawiałem się nad cechami, takimi jak: ekran i notch, klawiatura, gładzik, głośniki i wydajność.
Ekran i notch
Potrzebowałem większego wyświetlacza. Przekątna 16,2-cala okazała się wystarczająca, a nawet idealnie skrojona pod moje potrzeby. Rozdzielczość wynosząca 3456 x 2234 pikseli sprawia, że obraz jest ostry jak brzytwa. Jasność matrycy dochodzi do 1000 nitów, a odświeżanie 120 Hz zapewnia przyjemnie odczuwalną płynność. Dodajmy do tego wysoką zgodność ze standardami dotyczącymi kolorów i mamy „petardę”. Liquid Retina XDR to błyszczący mini-LED, co stanowi spory upgrade w stosunku do IPS z M1 Pro. Co z notchem, który wielu krytykuje? Cóż – dokładnie tak samo, jak z notchem w iPhonie. Zauważam go na początku, a później z nim żyje. Dosłownie nie zwracam na niego uwagi.
Klawiatura i głośniki
Klawiatura wydaje się nieco twardsza niż w poprzednim modelu, ale zapewnia w zasadzie taką samą wygodę. Zniknął tu jednak dodatkowy pasek dotykowy touch bar. Korzystałem z tegoż elementu, ale śmiało mogę się bez niego obejść. Po kilku godzinach ze sprzętem mogę stwierdzić, że fizyczne przyciski znacznie bardziej mi odpowiadają. W większym, 16,2-calowcu mam też ogromny gładzik. Nie używam myszy, nie licząc konkretnych zadań (służy mi Logitech MX Master 3s), dlatego jest to szczególnie istotny dla mnie punkt. Cóż – jest perfekcyjnie, a że mam większą powierzchnię niż w M1 Pro, praca stała się jeszcze wygodniejsza i efektywniejsza. Apple zastosowało tutaj głośniki przestrzenne z czterema subwooferami. Dźwięk przez nie generowany jest donośny, czysty, ot – genialny. Dodam jeszcze jedno – choć nie kierowałem się tym przy zakupie, szalenie cieszy mnie powrót złącza MagSafe, z którego ochoczo korzystałem w MacBooku Pro z 2015 roku (kilka lat wstecz).
Czy było warto?
Na to pytanie odpowiem ostatecznie po kilku tygodniach użytkowania. Dziś mogę powiedzieć, że tak, przesiadka była warta tych pieniędzy. Poza wyżej opisanymi cechami odczułem znaczny wzrost ogólnej wydajności w pracy wielozadaniowej, mimo że M1 oferował jej aż nadto. Komfort oraz nowy ekran + wspomniana responsywność, z pewnością odbiją się na efektywności mojej pracy. Nie twierdzę, że będzie to kluczowe, ale zaoszczędzenie np. 10-15 minut dziennie, może dać mi 4-6 dodatkowych godzin w miesiącu, które mogę poświęcić swojemu synkowi. Kwestią porównania wydajności zajmę się w kolejnym tekście traktującym o przesiadce. Poza rzeczywistymi odczuciami przygotuje dla Was paczkę z informacjami zebranymi przez benchmarki