Historia bywa przewrotna. Moje początki przygody z marką Skullcandy nie były najbardziej fortunne. Pamiętam pierwszą parę słuchawek, które dostałem do testów. Ani nie wyglądały, ani nie grały. Kuba, który dostał je po mnie – był zachwycony. Zwariował? Pewnie już dużo wcześniej, ale dla mnie to były pierwsze koty za płoty. Potem przyszła nagła, gwałtowna i najważniejsze trwała miłość do Skullcandy Crusher ANC, które do dziś pełnią rolę moich głównych słuchawek (wygryzając Sony WH-1000XM2), a teraz znalazłem swoje nowe, ulubione i wszechstronne TWS. Od kogo? Od Skullcandy. Przed Wami recenzja Skullcandy Indy Fuel.

Sporo na DailyWeb o Skullcandy ostatnimi czasy. Uzasadnienie jest dość proste, a argumenty są dwa: marka ta jest dość płodna jeśli chodzi o nowości i… zawsze podrzucają nam nowości do testów. Podoba mi się ich podejście do tematu, gdy zawsze starają się upchać jak najwięcej jakości, za rozsądną cenę i jestem pewien, że całkiem dobrze udaje im się to założenie.

[VIDEO] Recenzja Skullcandy Crusher ANC, słuchawek, które pozwalają 'odczuć’ muzykę

Kiedy na IFA 2019 pokazali nowy produkt, Crusher ANC z systemem Sensory Bass, który odpowiedzialny był za fizyczne odczuwanie basu, to oficjalnie zostałem ich fanem. Świetne i oryginalne podejście do tematu, bardzo przyzwoita jakość i rozsądna cena. Uzależniłem się do tego stopnia od tych słuchawek, że mając teraz każde inne na uszach, brakuje mi fizycznego odczuwania niskich tonów. To naprawdę wielki game changer, zresztą wspominałem o tym w recenzji tych słuchawek.

P1130124

Jeśli chodzi o sprzęt na uszy do pracy przy komputerze, to byłem w pełni usatysfakcjonowany. To, czego mi brakowało to dobre jakości słuchawek TWS, które mógłbym zabierać ze sobą na rower. Spieszę z doprecyzowaniem. Mówiąc na rower, mam na myśli dukty leśne na moim gravelu, mimo że fanem gatunku Drum’n’Bass raczej nie jestem, a bliżej mi do gitary i perkusji, to jednak przy rytmicznych kawałkach jakby lepiej się pedałuje ;-)

Testowałem przez ostatnie miesiące kilka produktów w tej kategorii, ale o ile wszystkie słuchawki grały okej, to żadne nie wyróżniały się na swoim tle. Do tego często dochodził problem wypadania słuchawki z ucha, co było bardzo frustrujące. Kiedy przyszła do nas marka Skullcandy i powiedziała: oto nasze nowe słuchawki, spodobają się Wam, gwarantujemy, byłem zaciekawiony, ale sceptyczny. W końcu wszystkie nowe słuchawki zawsze zmieniają reguły gry, oczywiście wedle producenta. W zasadzie to straciłem nadzieję, na znalezienie sprzętu, który będzie mi służył na rowerze (wytrzymując drgania, pot i grając odpowiednio długo na baterii), a przede wszystkim dając lepszą niż przyzwoitą jakość dźwięku i by oczywiście nie wypadały z uszu. Przez chwilę byłem pewien, że takie znalazłem, kiedy zetknąłem się z na IFA 2019 z Libratone Track Air+, ale po dłuższych testach, okazało się, że to porządny sprzęt. Jednak bez fajerwerków i w cenie ok. 800 zł.

P1130131

Wracając jednak do deklaracji marki Skullcandy, okazało się, że mieli rację. Po pierwszym uruchomieniu słuchawek Indy Fuel, zauważyłem, że grają inaczej niż reszta testowanej wcześniej stawki. Jakość muzyki była wyraźnie lepsza. Niskie tony sprężyste i najpewniej podbite (co absolutnie nie przeszkadza, w kontekście rowerowych drum’n’bassów), wysokie tony czystsze i ogólny efekt, że chyba mam w końcu coś, co robi różnicę. Tego samego dnia zabrałem je ze sobą na rower i utwierdziłem się w przekonaniu, że chyba w końcu znalazłem słuchawki dla siebie.

Skullcandy Indy Fuel – specyfikacja

  • Komunikacja: Bluetooth® 5
  • Impedancja: 32 Ohm ±15%
  • Średnica membrany: 6 mm
  • Czułość: 99-105 dB
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 KHz
  • Czas ładowania: ok. 2 h, 10 min ładowania = 1,2 h pracy
  • Maksymalny czas pracy: do 4 h, do 16 h (przy użyciu etui ładującego)
  • Waga: 57 g

Pierwsze koty za płoty

Przy kolejnej podróży rowerowej, pojawiły się pierwsze problemy. Akurat wracałem rowerem z Jastarni, sprawdzając lokalne szutry i (kiepskie) ścieżki rowerowe, żyłując dystans (woohooo, tego dnia pękło 130 km w siodle), kiedy w drodze powrotnej zaczęły dziać się dziwne historie ze słuchawkami. Wariowała głośność, tzn. utwory zmniejszały ją, przewijały utwory do początku. Pomyślałem w pierwszej chwili, że to problem paska od kasku, który być może przewija utwór. Zjawisko dotyczyło wszystkich operacji, które wykonuje się gestem w lewej słuchawce.

P1130138

Soczyście zakląłem, wyłączyłem moje bębny i basy i schowałem słuchawki do kieszeni. W domu kiedy je podładowałem i sprawdziłem ponownie, czy problem występuje, okazało się że słuchawki informowały mnie o niskim stanie baterii. Wiedziałem już, że to nie kwestia paska od kasku roweru, ale uszkodzonej lewej słuchawki, która chwile później wyłączyła się na amen i najpewniej powędrowała do słuchawkowego nieba.

Dystrybutor wymienił zestaw bez zająknięcia, informując że miałem model przeznaczony dla prasy z bardzo wczesnej produkcji. Dostałem nowy zestaw, który działa do dzisiaj absolutnie bez zarzutu.

Komfort, wygoda i dźwięk

Indy Fuel to pierwsze słuchawki z którymi nie mam problemów pod względem ich wypadania z uszu, nawet po 5-8 h ciągłego słuchania muzyki. Jeśli dorzucimy do tego dużą ilość potu, to mamy naprawdę warunki wyjątkowe. A korzystam z nich głównie właśnie pokonując mniejsze i większe dystanse rowerowe. Nie ma też mowy o żadnym dyskomforcie, co jest nad wyraz zaskakujące, bo to przytrafiało się przy np. testowanych JAYSach, że ucho jednak po godzinie, dwóch miało dosyć.

P1130132

Słuchawki od Skullcandy mają dodatkowy gumowy pałąk, który powoduje jeszcze lepsze trzymanie w uchu. Wierzę, że to dzięki temu drobiazgowi przede wszystkim słuchawki leżą w uchu. Trzeba przyznać, że w stosunku do np. gabarytów AirPodsów, to Indy Fuel są dość duże, a przynajmniej znacząco większe i na początku miałem spore wątpliwości czy mogą być faktycznie wygodne. Nie zawiodłem się, jest naprawdę komfortowo.

Ważnym, jeśli nie najważniejszym aspektem jest dźwięk. Słuchawki te w przedziale 550 zł to najlepsze co mnie spotkało. Porównując je do Libratonów, z segmentu wyżej, jestem pewien, że brzmią lepiej. Oczywiście jak wspomniałem wyżej, mamy tu do czynienia z wyraźnym podbiciem niskich tonów, ale jeśli planujecie korzystać z nich jako słuchawek sportowych i słuchać dynamicznej muzyki, to może być tylko zaleta.

P1130130

Indy Fuel – obsługa gestów i inne drobiazgi

Warto zaznaczyć, że obsługa gestów działa wybornie. Panel na boku słuchawki jest bardzo czuły, a to nie jest niestety standard. Często w innych modelach walczyłem, żeby przełączyć na kolejny utwór lub go przewinąć, co nastręczało sporo problemów, bo panele nie reagowały.

Jedyne co zaobserwowałem, to przewijanie utworu. Gest do obsługi tego polecenia, to dotknięcie i przytrzymanie palca na panelu. Jeśli jedziesz rowerem duktem leśnym, gdzie trzęsie Cię na potęgę, ciężko utrzymać jedną ręką kierownicę, a drugą przytrzymać palcem słuchawkę. Niemniej to zastosowanie ekstremalne, a same Skullcandy nie pozycjonują Indy Fuel jako stricte sportową. Prócz tej małej niedogodności, świetnie się w roli słuchawek dla aktywnych sprawdzają.

P1130126

Indy Fuel należy pochwalić także za kilka istotnych drobiazgów. Do dyspozycji mamy etui ładujące indukcyjnie, co w tym przedziale cenowym jest dużą ekstrawagancją, mamy QuickCharge, które w kilkanaście minut podładuje urządzenie, by można było z niego korzystać kolejne godziny. Ponadto obecny USB-C (chwała!), bo często się spotykam z gniazdem microUSB (mamy 2020 rok!).

Do dyspozycji macie kilka kolorów (granatowy, czarny i szary). Szary moim zdaniem wygląda najciekawiej, mimo że jestem fanem czarnego (ale wszystkie słuchawki są czarne ;) ). Ze smaczków jest też obsługa przez aplikacje Tile, która pozwoli znaleźć Wasze zagubione słuchawki. Ile przyjdzie zapłacić za Indy Fuele? Wedle aktualnych cen na dzień pisania artykułu, cena to: 550 zł.

Podsumowując to wszystko: Skullcandy Indy Fuel, to kawał świetnego sprzętu, za bardzo rozsądne pieniądze, oferujący wszystkie nowinki i całą dobroć jaką niesie technologia. Ja o swoich egzemplarzach mogę z całą stanowczością powiedzieć: gorąco Wam polecam i to najlepsze słuchawki TWS jakie miałem w uszach.