Zaczęło się szaleństwo w poszukiwaniu myszy idealnej, tuż po zmianie systemu z Windows na OS X. Na pierwszy ogień nie bez kozery poszła owiana legendami mysz od Apple – Magic Mouse. Miałem dość mieszane opinie, szczególnie patrząc na wydatek- rzędu 300zł. Miała ona sporo zalet, głównie rozbiegało się o obsługę gestów, jednak cena okazała się być kwestią rozstrzygającą – no bo po co wydawać tyle kasy na urządzenie, co do którego ostatecznie nie byłem przekonany?
Na drugi ogień poszła mysz od Logitech, która została stworzona z myślą o użytkownikach OS X. Wprawdzie testy jeszcze trwają, ale jak już wiecie ostatecznie padło na Magic Trackpad, który także ma sporo zalet, ale niesie ze sobą sporą rewolucję jeśli chodzi o przyzwyczajenia, a pośród wielu zalet, ma także swoje ograniczenia. Teraz do moich rąk wpadła mysz typowo gamingowa. Szczególnie się ciesze na jej testy, ze względu na fakt, że nigdy jeszcze z takich nie korzystałem. Głównie za sprawą cen, które do najniższych nie należą, a poza tym zawsze miałem wrażenie, że więcej tam marketingu niż realnej jakości.
O jakiej myszy mowa? Otóż otrzymałem do testów mysz Marki Razer Naga Epic Chroma. Nazwa dość kosmiczna, jak i zresztą sama mysz. Konfrontacja w trakcie a ja już mam kilka pierwszy wrażeń, które z pewnością szybko i sprawnie zamienią się we wnioski, które spiszę w najbliższym czasie w postaci recenzji, okiem sceptyka.
Co do tych pierwszych wrażeń, to muszę przyznać, że nawet samo opakowanie powoduje szczery uśmiech na twarzy. Mysz zapakowana została w naprawdę efektowne opakowanie (co zresztą widać na zdjęciach) i niby to tylko dodatek, bo w końcu nie o to w myszach tego rodzaju chodzi, ale dodaje ono smaczku, powodując efekt WOW od pierwszego kontaktu.
Po otwarciu pudełka (czego nie widać na zdjęciach) ukazuje się wpasowana dokumentacja, poniżej gąbka chroniąca mysz i akcesoria, oczywiście nie wspominając o… naklejkach ;-)
Przechodząc do sedna, to sama mysz jest… gigantyczna, porównując ją przynajmniej do wcześniej testowanych rozwiązań. Oczywiście dedykowana jest do innych zastosowań, więc nikt tu mobilności nie oczekuje. To co zachwyca, to komfort, można spokojnie oprzeć cały nadgarstek i wygodnie nią operować.
Mysz jest zarówno bezprzewodowa jak i przewodowa zarazem. Wystarczy wpiąć kabel bezpośrednio do myszy albo do stacji dokującej, która sama w sobie jest świetnie przygotowana. Jest ciężka, posiada silikonowe podkładki, które nie pozwalają się jej niekontrolowanie przemieszczać na biurku. Prawdziwym gadżetem są magnesy, które po włożeniu myszy sprawnie i stabilnie ją trzymają.
Nie było najmniejszych problemów z instalacją myszy dla OS X jak i Windows. W przypadku tego drugiego systemu operacyjnego od razu pobrały się dedykowane sterowniki, za pomocą których mamy milion opcji konfiguracyjnych. Zaczynając od ustawień klawiszy, kończąc na kolorach podświetlających mysz. A tu nie muszę dodawać, że można zrobić sobie prawdziwą dyskotekę ;-)
Szczerze mówiąc, to zaczynam zastanawiać się, czy nie pospieszyłem się nieco z kupnem Magic Trackpada. Mimo tego, że gram raptem w kilka tytułów na PC, a moja aktywność związana z grami głównie skupia się na konsoli, to urządzenie rokuje naprawdę świetnie. Dzisiaj będę miał okazje się przekonać jak sprawuje się przy grach, czyli do tego do czego została stworzona. Ciekawy jest panel po jej lewej stronie, który zawiera 12 przycisków dedykowany dla graczy gier MMO, u mnie pewnie nie zostanie wykorzystane, ale o dziwo nawet nie przeszkadza w zwykłej pracy. Biorę się więc za testowanie, a o wynikach z pewnością Was poinformuje dedykowanym wpisem. Jak na razie zapowiada się przyjaźń, choć ciągle z tyłu głowy trzymam informację o jej cenie, która do najmniejszych nie należy (okolice 500zł). Grunt bym nie zaprzyjaźnił się za bardzo, bo jeszcze taką będę musiał sobie kupić ;-)