Głośnik Sonos Play:5 trafił do mnie w niemalże idealnym momencie. Tak się stało, że moje nagłośnienie przy kompie uległo awarii w drugi dzień po odebraniu Sonosa, który to jeszcze stał ładne zapakowany w folii. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak go otworzyć.
Stwierdziłem, że okazja do testów – wzorowa, bo nie ma lepszego środowiska testowego, niż rzucenie sprzętu na głęboką wodę, zamiast włączenie go na chwilę i sprawdzenie.
Sonos Play:5 – konfiguracja i pierwsze podłączenie
Zaczęło się od… epitetów. Serio. Sebastian od zawsze opisywał swoją miłość, jaką darzy markę Sonos właśnie. Oczywiście zapewniał, że zawsze na pierwszym miejscu jest rodzina, ale czasami w redakcji odnosiliśmy całkiem odmienne wrażenie. Kiedy odpaliłem swojego Sonosa Play:5 miałem być szczęśliwy, że „to takie proste”. Pierwsze minuty, a nawet pierwsze kilkadziesiąt minut było odmienne. Za nic w świecie aplikacja Sonos nie chciała znaleźć głośnika, a jak już go znajdowała, to konfiguracja była przerywana.
Oczywiście od razu rzuciłem się na redakcyjną grupę, gdzie wyraziłem swoje zdanie. Jak emocje odpadły i zapadła decyzja, że głośnik musi odczekać w kolejce, w głowie zapaliła się lampka, i nie była to bynajmniej lampka ostrzegawcza (chociaż z drugiej strony… coś ze mną nie tak). „Przecież mam trzy sieci Wi-Fi w domu!” – i to okazało się rozwiązaniem. Zabezpieczenie się przed utratą internetu (taka praca) i stworzenie trzech sieci z dwóch niezależnych źródeł mogło skończyć się recenzją krytyczną Sonosa. A już wiem, że krytyczna opinia to na pewno nie będzie, bo po wpięciu apki do właściwej sieci w sposób błyskawiczny głośnik Sonos 5 został skonfigurowany. Oczywiście zaznaczę, że głośnik można wpiąć także po kablu Ethernet do routera.
W momencie konfiguracji możemy także ustawić funkcje Trueplay, która „skanuje” nasze pomieszczenie po to, aby dostosować głębię dźwięku głośnika. Genialne rozwiązanie, bo są różne pomieszczenia: bardziej przestrzenne, a także „zagracone”, gdzie dźwięk jest tłumiony. Oczywiście bez problemu możemy ustawić poziom basów i wysokich tonów na graficznym korektorze:
Sonos Play:5 – pierwsze wrażenia
Na początku przyznaję szczerze, nie za bardzo wiedziałem, czym ten głośnik jest. Ani to głośnik bluetooth, ani to kino domowe. Szybko jednak okazało się, że jest to rozwiązanie idealne: głośnik ładnie komponuje się z otoczeniem (domyślam się, że z każdym, bo jest czarno biały), wygląda niemalże jak element dekoracji.
Aplikacja Sonos szybko powiadomiła mnie o możliwości wpięcia Spotify, a także innych usług. Głośnik od razu stał się widoczny w sieci, dzięki czemu nie jest problemem odpalenie dźwięku z MacBooka na urządzeniu, a tym bardziej dowolnej muzyki. Zwieńczeniem jest ostatnia aktualizacja aplikacji Sonos, która daje dostęp do setek stacji radiowych, które nadawane są lokalnie. Cóż więcej potrzeba? No jest coś… Drugi głośnik Sonos 5, który przyszedł do mnie kilka dni później. Stereo szybko skonfigurowane i wrażenie WOW.
Sytuacja z awarią nagłośnienia komputerowego zmusiła mnie do postawienia głośnika niedaleko kompa. Dzięki temu po wpięciu mini-jacka mogę odtwarzać dźwięk z kompa na głośniku, a także słuchać w tle grającego radia. Aplikacja pozwala na ustawienie scen, a także priorytetów urządzeń. O scenach, a także funkcjach (Play:5 można sterować z pomocą Alexy lub Asystenta Google) napiszę w pełnej recenzji.