Stało się. Sędzia sądu najwyższego w Manhattanie, Matthew Cooper jest od kilku dni bohaterem nagłówków w co drugiej gazecie w USA. Dlaczego? Po co to komu? Niejakiej Ellanorze Baidoo potrzebny był rozwód, z tymże w jego finalizacji przeszkadzał jeden malutki szkopuł. Nie miała pojęcia gdzie jest jej mąż, ani jak go namierzyć. Pomógł facebook i sędzia Cooper, który dopuścił użycie naszego ulubionego serwisu społecznościowego jako adres doręczenia.

Ale… Że jak?!

To dość dziwna historia. Ellanora rozstała się ze swoim mężem – Victorem Sena Blood-Dzraku – tuż po ślubie… Dlaczego? Victor obiecał Ellanorze tradycyjne, ghańskie wesele. Obiecanki, cacanki, a… Obietnicy nie dotrzymał więc żonę stracił. Dziwi Cię pewnie drastyczna reakcja ze strony ghańskiej małżonki. W afrykańskiej kulturze ceremonia weselna to wydarzenie traktowane bardzo poważnie. Separacja pomiędzy Ellanorom, a Victorem trwała od 2009 roku aż do teraz, bo Ellanora nie mogła się w żaden sposób z mężem skontaktować. Próbowała wszystkiego. Od telefonowania, przez maile, namierzanie po tablicach rejestracyjnych, na prywatnym detektywie kończąc. Wszystko bez skutku. Tak, tak. Tu pojawią się Mark Zuckerbeg. Nie dosłownie, ale przyznaj, że Cię zaskoczyłem.

Status: rozwiedziona

Andrew Spinnel, prawnik Pani Baidoo, wpadł na pomysł by papiery rozwodowe dostarczyć za pomocą facebooka, bo akurat tam Victor się notorycznie pojawiał, zapominając chyba ukrywać wszelaką aktywność i status online na czacie przed swoją żoną. Andrew orzekł, że nie było łatwo przekonać sąd, by dopuścił facebooka jako „kanał rozwodowy”. Po udowodnieniu braku kontaktu wszelkimi, tradycyjnymi kanałami, udało się. Wyobraź sobie ile musieli wraz z Ellanorą przekazać billingów, wydruków, zaświadczeń itp. Tragedia. Kojarzysz pewnie rozszerzenie dla Google chrome o nazwie „Facebook unseen”? Victor nie kojarzył. Ba-dum-tss! No i niestety pewnego dnia Ellanora przesłała mu rozwodowego PDFa, po czym zobaczyła w okienku rozmowy ze swoim mężem, sakramentalne „Wyświetlone”. Dziękuję, dobranoc. Choć sprawa Baidoo/Blood-Dzraku jest pewnego rodzaju fenomenem to wcale nie jest pierwszym tego typu przypadkiem na świecie.
rozwod2

Pół roku wcześniej, również w USA miał miejsce podobny przypadek. Podobny pod kątem celowego i skutecznego unikania jednej ze stron dysputy, kontaktu z drugą. We wrześniu 2014 roku niejaki Noel Biscocho dostał zielone światło na przekazanie podania o zaniechaniu płacenia alimentów swojej żonie, Annie Marii Antigua, przez facebooka. Żeby było jasne. Ich dziecko na bank nie ma już konta na fejsbuniu i pewnie nie przepada za social media.

Oba przypadki są niesamowicie rzadkie. W obu sprawach dostarczono kilogramy papierów na to, że osoba z którą „oskarżyciel” chciał się skontaktować, wiedziała doskonale o co chodzi i dokładała wszelkich starań by tego kontaktu uniknąć. Nie można też nie wspomnieć o sędziach w obu przypadkach, którzy do konserwatywnych najwidoczniej nie należeli.

Internety na serio

Trzeba zacząć traktować facebooka poważnie. Nie chodzi tu już o miejskie legendy typu: Policja sprawdza podejrzanych na nk/fejsie, ale w oparciu o takie przypadki jak wspomniane wyżej, można spodziewać się na przełomie najbliższych lat, że media społecznościowe zostaną „na stałe” zakwalifikowane jako wiarygodne źródło informacji czy… zgód lub innych decyzji niosących za sobą konsekwencje prawne.

Sam z resztą byłem 7 lat temu poszkodowany przez brak takiego zapisu prawnego tudzież klauzuli. Ojciec znajomego ze szkoły podał mi w trakcie rozmowy telefonicznej hasło do swojej skrzynki mailowej, po czym założył sprawę o czytanie cudzej poczty. Wygrał, bo podobno na takie działania trzeba mieć zgodę pisemną. Czekam. Była to najdroższa skrzynka odbiorcza w moim życiu. Czułem się prawie jakbym wygrał iPhone’a z uszkodzonym opakowaniem… Tylko, że w drugą stronę. Pozdrawiam z tego miejsca Krzysztofa. Oddaj moje 600 zł „grzywny”.

Autor: Bartosz Andrzejewski