Jestem jednym z tych graczy, którzy pamiętają pierwsze Final Fantasy.

Nie twierdzę, że byłem już wtedy na świecie. Pierwsza część „Final Fantasy” miała swoją premierę w 1987 roku, natomiast ja debiutowałem krzykiem w 1988. Po prostu jest to jeden z tych tytułów, w które miałem przyjemność grać kilkanaście lat później i na długo utkwił mi w pamięci. Zresztą z tą produkcją wiąże się ciekawa historia. Studio Square Enix, twórcy „Final Fantasy”, byli na skraju bankructwa, gdy wydawali ten tytuł. Była to w zasadzie ich ostatnia szansa na utrzymanie się na rynku. Najwyraźniej się udało, ponieważ ta seria jest niezwykle rozpoznawalna wśród miłośników giereczek. Do tego stopnia, że niektóre odsłony, jak na przykład siódma, są wręcz kultowe. Osobiście z „Final Fantasy” jestem na bieżąco, może poza edycją będącą MMORPG.

Game Pass
Pole bitwy w grze Fea Tactics/ fot. Endlessfluff Games

Na mojej liście ulubionych giereczek Game Pass wysoką pozycję zajmuje wersja nastawiona na taktyczną rozgrywkę. Final Fantasy Tactics pojawiło się na rynku w 1997 roku i zaproponowało trochę inne podejście do walki.

Tym razem twórcy postawili na turowe starcia na trójwymiarowej mapie. Możliwości postaci zależały od ich klasy. Na przebieg starcia wpływały także efekty atmosferyczne oraz to jak ukształtowany był teren. Dzisiaj mój opis wskazuje na znany i rozpoznawalny sposób rozgrywki. Jednak, gdy opowiadałem o „Final Fantasy Tactics” kolegom z gimnazjum, to podejrzewam, że miałem wypieki na twarzy. Do dziś szukam podobnych produkcji. Właśnie dlatego na moim Pstryku wylądowało „Triangle Strategy„, a na Steam Decku postanowiłem ograć „Fae Tactics„. Ten ostatni tytuł jest również dostępny w Game Passie i nic nie stoi na przeszkodzie, aby odpalić go na PC lub Xboksie. Zachęcam do tego wszystkich fanów starych jRPGów, w których turowa walka stanowiła kluczowy element rozgrywki.

„Fae Tactics” ma wiele rzeczy, które uwielbiałem w „Final Fantasy Tactics” oraz w innych produkcjach wykorzystujących ten model zabawy. Pole bitwy pozwala na wykorzystanie różnicy wysokości, a efekty atmosferyczne wpływają na siłę umiejętności. Prowadzone przeze mnie postaci również reprezentują różne klasy.

Subskrybuj DailyWeb na Youtube!

Chociaż w przypadku „Fae Tactics” te element pozwalają na wprowadzenie różnych modyfikacji. Wraz z postępem fabuły, postacie zdobywają poziomy, wraz z nimi punkty, które można rozdać. Nie ma zbyt wielu statystyk, są tylko trzy, ale one w zupełności wystarczają do odpowiedniego dostosowania danej postaci. Potrzeby jest tank? Wystarczy maksymalnie rozwinąć obronę. A może ostatnio na polu bitwy brakuje kogoś, kto zadaje odpowiednio dużo obrażeń? To jest moment, w którym ładuje się wszystkie punktu w atak. Ostatnia grupa statystyk, określona jako specjalne,  pozwala na zwiększenie szansy na wykonanie reakcji po ataku. W przypadku „Fae Tactics” punkty można rozdawać w dowolnym momencie. Nie musiałem zdobywać  mikstur. Po prostu jak jakaś walka nie szła po mojej myśli, to przy ponownej próbie inaczej wyklikiwałem punkty oraz wybierałem inne żywioły.

Reakcje, żywioły oraz przyzwania to trzy elementy, na które należy zwracać szczególną uwagę. Szczególnie dwa ostatnie są kluczowe dla powodzenia starć. „Fae Tactics” wymusza poszukiwanie optymalnego zestawu żywiołów. Wrogowie głównie atakują za pomocą ognia? To brałem do drużyny bohaterów operujących wodą.

Podczas walki zdobywałem dodatkowe postacie do przyzwania, ale nie ukrywam, że miałem tutaj są ulubiony i najbardziej efektywny zestaw. Wolałem wprowadzać zmiany w swojej drużynie bohaterów. Są oni najsilniejsi i odpowiedni dobór rodzaju ataków był w stanie mocno wpłynąć na przebieg bitwy. Tutaj ważne stawały się reakcję, czyli dodatkowe akcje wykonywanie po otrzymaniu obrażeń. Ciekawą formą strategii jest otaczanie przeciwnika postaciami walczącymi w zwarciu. Wtedy każdy mój kolejny atak wywoływał kombinację ciosów poszczególnych bohaterów będących na polach przylegających do przeciwnika. Nie działa to w przypadku walki dystansowanej, ta forma walki może jedynie rozpocząć kombinację.

Ekran statystyk i ekwipunku postaci z "Fea Tactics"
Materiały promocyjne studia Endlessfluff Games

To jest drobiazg, który dość mocno ustawił mi sposób starć. Gdy zauważyłem, że jest to dobra metoda do maksymalizowania obrażeń, to zawsze w drużynie miałem przynajmniej dwie postacie walczące w zwarciu.

W dalszym ciągu zdarzały mi się trudniejsze potyczki, jednak mam wrażenie, że byłoby ich więcej, gdybym skupiał się wyłącznie na atakach dystansowych. Z przykrością stwierdzam, że walki w „Fae Tactics” czasem są po prostu zbyt długie, a konieczność dobijania wrogich przywódców, aby nie zostali wskrzeszeni, po prostu drażni. Tak samo, jak zbieranie przedmiotów na mapie. Obawiałem się jakiegoś dużego grindu, bo jRPG zawsze, prędzej czy później, wrzucają w gracza w wir powtarzania tych samych misji, ale w przypadku „Fae Tactics” go jakoś nie uświadczyłem. Za to gromadzenie zasobów poprzez konieczność stawania na poszczególnych kwadratach mapy — jest zwykłym koszmarem.

W „Fae Tactics” starcia trwają zdecydowanie za długo. Szczególnie te na późniejszych etapach rozgrywki. To już jest moment, w którym gra doskonale zna większość animacji i niespecjalnie ma ochotę ciągle je oglądać. Nawet dwukrotnie zwiększenie prędkości niewiele daje.

Stąd bierze się moja niechęć do zbierania zasobów. Jeszcze rozumiem konieczność dotarcia do skrzynki położonej w jakimś trudno dostępnym obszarze mapy. Chcę zdobyć skarb, idę dookoła, poświęcam kolejne tury po to, aby zdobyć skarb. Nie rozumiem, dlaczego muszę postępować podobnie w przypadku podnoszenia kryształów lub jakiegoś złomu potrzebnego do wykupienia ulepszenia. „Fae Tactics” nie wymaga grindowania, nawet zdobywanie kolejnych poziomów idzie dość płynnie. Tylko, to zbieranie zasobów jest, moim zdaniem, źle rozwiązane. Rozumiem, że twórcy chcieli sprawić, aby odbiorca czuł, że z każdej potyczki wynosi jak najwięcej. O ile na początku wygląda to ciekawie, to po spędzeniu dwóch godzin w „Fae Tactics” sposób podnoszenia przedmiotów zaczął mnie drażnić.

Walki potrafią być ciekawe, mają swoje momenty. W trakcie przygody kilka razy zdarzyło mi się powtarzać daną potyczkę. Zmieniałem wtedy żywioły, przyzywałem innych pomocników, a nawet sprawdzałem zasięg ataku bossa. Takie chwili pokazują, że „Fae Tactics” potrafi być wymagającą produkcją.

Skoro tak narzekam w ostatnich akapitach, to dlaczego uznałem, że to jest to perełka? Pomimo wad, uważam, że „Fae Tactics” jest w stanie trafić do odbiorców pamiętających stare jRPG. Jest to trochę żerowanie na nostalgii, ale moim zdaniem jest zrobione z klasą i poszanowaniem dla gatunku. To nie jest po prostu gra, którą ktoś opisał w marketingowym tekście jako retro doświadczenie. „Fae Tactics” pokazuje, że klasykę można doprawić szczyptą nowoczesności i zaserwować coś, co przykuje odbiorcę do ekranu. Właśnie dlatego uważam, że warto zagrać, dopóki jest dostępne w Game Passie. A jeśli ktoś ma Steam Decka i zastanawia się, czy warto tę grę tam uruchamiać, to odpowiadam, że doskonale sprawdza się na tej konsoli.

Karciana scenografia, czyli gramy w karty na Nintendo Switch