Z zakupem PS4 nosiłem się długi czas. Straszyli, że gry drogie, że nie ma w co grać, że baterie w padach krótko wytrzymują… i co i mieli rację ;-) Pierwszy tytuł w który miałem okazję zagrać, to Tomb Rider (nie, nie było to w sylwestra). Gra pochłąnęła mnie bez reszty. Niesamowita grafika, świetna grywalność, ale fabuła tak totalnie bezsensowna, absurdalnie wyciągnięta w czasie, tylko po to by intensywni gracze, nie przeszli jej w kilka godzin. W pewnym momencie, gra mi się zwyczajnie znudziła i porzuciłem ją, będąc w już w końcówce. Potem w moje ręce trafił kolejny, bardzo zachwalany tytuł: Middle Earth: Shadow of Mordor.

Przy tej grze spędziłem kilka godzin, świetnej rozgrywki. Brutalność, mnogość zadań do wykonania, ponad fabułę główną. Zakochałem się w tej grze, ze względu na świetne dopracowanie detali, doskonale spędzony czas. Niemniej uczucie ostatecznie zniknęło tak szybko jak się pojawiło, zaś grę znów porzuciłem z takich samych powodów jak Tomb Raider. To samo wrażenie, że gra jest sztucznie wydłużona, wszystkie zadani zaczęły się dublować, nuda.

W poszukiwaniu kolejnego tytułu, trafiłem na grę może i nie pierwszego sortu, ale zbierającą doskonałe opinie: The Last of Us. Szczerze mówiąc, nie miałem wobec tej gry żadnych oczekiwań, ot po prostu kolejny tytuł, z którym chętnie się zapoznam. W sumie przy tym tytule, zastanawiałem się czy pojawi się kolejny raz symptom znany z poprzednich tytułów: przyjdzie znudzenie i porzucę granie. W zasadzie byłem bardziej niż pewny, że tak się stanie, uzmysławiając sobie że może jestem już za stary na całe to granie? ;-)

Na całe szczęście byłem w błędzie, bo okazało się, że gra mnie pochłonęła bez reszty. Wszystko na jednym wdechu, ani przez moment nie myśląc o odstawieniu gry. To tym bardziej ciekawe, gdyż wszelkie tytuły, w których krnąbrną rolę pełnią zombiaki czy wszelkie ich odmiany, to dla mnie gry z reguły typu: wpadasz i robisz sieczkę. Tutaj nie było tego efektu, a główną rolę pełniłą fabuła, przez co wszystkie wspomniane krnąbrne stwory były dodatkiem. Bardzo przyjemnie się grało i szczerze mówiąc, to kilka razy przytrafiła efekt absolutnego przerażenia (co w moim przypadku jest zjawiskiem co najmniej egzotycznym).

Oczywiście fabuła nie była idealna, jednak w połączeniu z muzyką – całość była sprawnie nadrabiana. Co ciekawe, cały czas słuchając delikatnej, dość emocjonalnej muzyki w tle, miałem nieodparte wrażenie, że to styl który jest mi znany. Nie pomyliłem się, gdyż za jej stworzeniem stał Gustavo Santaolalla – mój ulubiony twórca muzyki filmowej, który odpowiedzialny jest za stworzenie ścieżki do trylogii, którą uwielbiam: Amorres Perros, 21 gramów, Babel (reż. Alejandro González Iñárritu). Niesamowity klimat.

Całość fabuły obsadzona w świecie wyniszczonym przez infekcję, jest bardzo interesująca, ale nie tak bardzo jak zestawienie głównych bohaterów. Splot wydarzeń wiąże losy kilkunastoletniej, dość zbuntowanej dziewczyny i pana, który zbliża się do wieku średniego. Dziwne zestawienie jak na pierwsze wrażenie, ale okazuje się, że tak bardzo różne charaktery dobrze się uzupełniają. To co jednak mi przypadło do gustu najbardziej, to ogrom możliwości jeśli chodzi o różne rodzaje broni. Od początku mamy do dyspozycji cuda takie jak łuki, broń palną, automatyczną czy nawet własnoręcznie tworzone bomby czy koktajle Mołotowa, które tworzymy ze znalezionych materiałów, co bardzo urozmaica rozgrywkę.

Mimo, że gra do najświeższych nie należy, to nie zamierzam spojlerować, zakładając, że trafiłeś tu będąc zainteresowany tym tytułem (więc duże prawdopodobieństwo, że jeszcze w nią nie grałeś). Niestety prócz wszelkich zalet, gra ma jedną zasadniczą wadę. Przy finale całej historii pozostaje efekt absolutnego niedosytu. Ja z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tytuł jest absulotną pozycją obowiązkową każdego posiadacza konsoli. Dla mnie klasa sama w sobie, a tym bardziej jeśli miałeś podobny efekt znudzenia tytułami, to gwarantuje, że przez The Last of Us nabierzesz pewności, że nie jesteś za stary na granie, tylko trafiałeś na nieodpowiednie tytuły.