Czas na kolejną odsłonę mojego Kącika Gier na Pstryku!

Wiem, często wspominam o tej konsoli, ale to dlatego, że ciągle z niej korzystam. Na dodatek szukam różnych tytułów, które mogłyby się na niej sprawdzić. I na jednym z Nintendo Direct obejrzałem prezentację „Voice of Cards: The Isle Dragon Roars”. Stwierdziłem, że w sumie fajnie to wygląda, kupił mnie wykorzystany tam pomysł. Twórcy tej gry postanowili, że wszystko zostanie zaprezentowane w formie karty. Od mapy, przez przedmioty, na umiejętnościach postaci skończywszy. Wszystko tam jest kartą! I z przykrością stwierdzam, że niewiele to zmienia.

Fragmenty mapy nie mają jakiś specjalnych statystyk. Po prostu się po nich skacze cyfrowym pionkiem. Ma to swój interesujący klimat, czasem przemierzając wirtualny świat, miałem wrażenie, że gram w cyfrową planszówkę, ale poza tym, to nie wnosi nic więcej. Przedmioty w formie kart? Umiejętności? Postaci? Zwykła forma prezentacji. Na próżno szukać w „Voice of Cards: The Isle Dragon Roars” form budowania talii. Jak w zwykłym, cyfrowym RPGu, wybieram drużynę, kupuję ekwipunek, wybieram umiejętności i biorę się za poznawanie historii. Uważam, że o tej grze należy myśleć jako i jRPGu w ciekawej scenografii. Czy to wystarczy?

Subskrybuj DailyWeb na Youtube!

Jestem fanem tego gatunku. Mam ograne całe „Final Fantasy”, spędziłem wiele godzin w „Battlechasers: Nightwar” i nawet zderzyłem się z polskim tytułem „Regalia: Of Men and Monarchs”. W każdym z tytułów był inny system walki, a „Voice of Cards: The Isle Dragon Roars” stawia na rozpoznawalne starcia trójki wybranych bohaterów z przeciwnikami. Na specjalnym stole. Co wygląda fajnie, ale mechanika w niczym nie odbiega od tej, która znam z innych gier z gatunku jRPG. Śmiem twierdzić, że w „Voice of Cards: The Isle Dragon Roars” znalazła się też szczypta klasycznego grindowania. W końcu skądś trzeba zdobyć złoto na lepszy sprzęt, aby pokonać silniejszych przeciwników.

Wiem. Trochę narzekam, ale to nie znaczy, że bawię się źle. „Voice of Cards: The Isle Dragon Roars” ma mnóstwo przyjemnych momentów. Dobrze nagradza za eksplorację map. Lubię je odkrywać, zwiedzać, zaglądać w każdy kąt. Wtedy trafiam na jakieś wydarzenie, ukryta skrzynkę lub skrawek mapy prowadzący do skarby. Właśnie za sprawą takich drobiazgów, chętnie wracam do tej gry. I moim zdaniem doskonale się sprawdza na Pstryku. Szczególnie ze względu na możliwość korzystania z dotykowego ekranu. Trochę inaczej czuje się wtedy grę. Faktycznie wchodzę w interakcje z cyfrowym stołem i przesuwam pionek po mapie. Te wrażenia gubią się, gdy przechodzę na kontrolery. Wtedy „Voice of Cards: The Isle Dragon Roars” wraca do stanu klasycznego, dobrego, jRPGa w karcianej scenografii.