Otwarcie przyznam, że nigdy nie byłem fanem serii. Po prostu od czasu do czasu instalowałem sobie „Pokemon Go” i w trakcie spacerów polowałem. Ale cierpliwości oraz baterii w telefonie zawsze mi brakowało. W końcu wygrało słuchanie podcastów oraz muzyki w trakcie codziennych włóczęg z psem. Gdy zobaczyłem pierwszy trailer „Pokemon Legends: Arceus”, to stwierdziłem, że to może być gra dla mnie. Miałem kilka wątpliwości.
Weekend z Pokemonami
Na pierwszych materiałach promocyjnych miałem czasem wrażenie, że „Pokemon Legends: Arceus” jest mocno inspirowane „The Legend of Zelda: Breath of the Wild”. A był to tytuł, który pozostawił mnie z ambiwalentnymi uczuciami. Z jednej strony, szybko wsiąkłem w eksplorację i polubiłem poznawanie tego wirtualnego świata, ale z drugiej drażnił mnie tam system zużywania przedmiotów. Sama walka była w porządku, ale zarządzanie ekwipunkiem, to jak moja broń się niszczyła, do dziś przyprawia mnie o dreszcz niechęci. Obawiałem się, że w podobnym kierunku pójdzie „Pokemon Legends: Arceus”.
Nie chciałem kolejnej gry, która będzie miała interesujący świat z jaką nietypową, rozwalającą moje doświadczenie, mechanika. A przestrzeń, w której wcielam się w badacza i łapię nietypowe stworzenia, aż prosi się o porządnie rozbudowaną eksploracje.
Właśnie dlatego zamówiłem „Pokemon Legends: Arceus”. Pudełko dotarło do mnie w piątek, po pracy odpaliłem Pstryka i wsiąkłem. Najpierw na kilka godzin, bo stwierdzałem, że pod koniec tygodnia warto jeszcze coś obejrzeć. Później postanowiłem wrócić i nagle zauważyłem, że jest już 2 w nocy. „Pokemon Legends: Arceus” po prostu mnie wciągnęło i trzymało cały weekend. Nie żałuję. Jestem przekonany, że w tym tygodniu jeszcze wrócę do Hisui, aby dalej uzupełniać Pokedex. Bo właśnie złapanie wszystkich jest podstawowym celem gry. Szok i niedowierzanie, prawda? Znowu pusty Pokedex i konieczność jego uzupełniania.
W „Pokemon Legends: Arceus” zostało to przedstawione trochę inaczej. Mój bohater tworzy pierwszy Pokedex, korzysta z prototypów Pokeballi. Taki kontekst w interesujący sposób zmienia przebieg rozgrywki.
Kluczowe staje się badanie i poznawanie Pokemonów. Każdy z nich ma listę rzeczy do zbadania. Trzeba je łapać, walczyć z nimi, obserwować ataki oraz wykonywać poboczne misje. A to tylko kilka przykładów! Aby zakończyć badania nad danym typem, wcale nie trzeba uzupełnić całej listy, ale mnie to nie przekonuje. Pokonałem pierwszego bossa, odblokowałem kolejną lokację i wróciłem uzupełniać Pokedex. Jak wytrawny badacz chcę nie tyle złapać, ile poznać je wszystkie. Cudowne jest to, że gra stawia na prostą pętlę rozgrywki! Wyruszam do lokacji, aby badać Pokemony, dodatkowo zbieram zasoby, które wykorzystuję do tworzenia mikstur, Pokeballi oraz przynęt.
Koniec. Od czasu do czasu wykonam jaką misję poboczną, które szybko staja się symulatorem kuriera. Kontynuuję główny wątek, całkiem przyjemny. Ale nade wszystko badam Pokemony! I to jest super!
W tej prostocie jest spora szczypta grindu, ale urozmaicam ją sobie poszukiwaniami zagubionych plecaków oraz polowaniem na Alfy, oraz rzadkie Pokomeny. Te pierwsze to po prostu silniejsze wersje konkretnych gatunków. Nie zawsze łatwo je upolować, zresztą przed walką warto poznać ich słabości i przygotować kilka lepszych Pokeballi. Właśnie w ten sposób spędziłem kilkanaście godzin w „Pokemon Legends: Arceus” i uważam, że to nie jest produkcja wyłącznie dla fanów serii.
Jednocześnie nie daje mi spokoju ta prostota. Być może przywykłem do game designu, który na siłę wplata różne rozwiązania, aby nadać wrażenie głębi. Trochę inaczej jest w „Pokemon Legends: Arceus”. Ta gra jest dość bezpośrednia!