Stało się, wreszcie wyjechałam na wakacje. W szalony zresztą sposób, bo rezerwując wycieczkę z mniej niż 24 godzinami do odlotu. Kierunek – Egipt, Sharm el-Sheikh. Rafa tu podobno piękna, a z partnerem lubimy posnorklingować. I wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie kwestia fatalnego Internetu.

Od razu wiedzieliśmy, że dostęp do sieci będzie jedynie w lobby. Nie przeszkadzało nam to, bo i tak zamierzaliśmy ograniczyć pracę do minimum. Konieczność zasuwania do lobby by napisać e-maila albo wrzucić coś do sieci wydawała się założenie o odcięciu od sieci ułatwiać. Na miejscu okazało się jednak bardzo szybko, że amatorów Internetu jest sporo, a sygnał lichy. Swoją drogą wygląda to naprawdę przerażająco, gdy wchodzi się do lobby znajdującego się tuż przy morzu hotelu, a tam kilkadziesiąt twarzy wlepia wzrok w maleńkie ekrany telefonów.

Tak czy siak szybko zrozumieliśmy, że o jakiejkolwiek pracy nie ma mowy – Internet albo w ogóle nie chciał się z naszymi sprzętami połączyć, albo łączył się i działał przez kilkanaście sekund. O korzystaniu z roamingowego Internetu nie było mowy. Ceny w Egipcie są zaporowe. W mojej sieci 100 kb kosztuje 4,92 zł. Można oczywiście wykupić specjalny pakiet, ale tutaj też można osiwieć z powodu potencjalnych kosztów – za takie 500 mb trzeba zapłacić nawet kilkaset (sic!) złotych.

Amphiprion 2

W większości egipskich hoteli są komputery z dostępem do Internetu. Korzysta się z nich odpłatnie i płaci z góry za określony czas. W naszym hotelu są takie komputery trzy. Żeby zobrazować skalę absurdu tej sytuacji napiszę tylko, że nasz pokój ma numer powyżej 9000. Za godzinę pracy przy takim komputerze trzeba zapłacić kilkadziesiąt złotych.

Wystarczy jednak chwilę pogłówkować, a później popytać, by dowiedzieć się, że można w Egipcie kupić specjalne karty SIM z pakietem Internetu. W pierwszym punkcie w hotelu miły pan powtarzający, że „i tak do niego wrócimy” chciał za 4 gb w Vodafone 30 dolarów. W drugim punkcie w hotelu ten sam pakiet kosztował 20 euro. Z różnych przyczyn (bez znaczenia dla tej historii) musieliśmy jednak wrócić na lotnisko. Tam za 10 gb w Orange zapłaciliśmy… 10 dolarów.

sharm

Podobno wszystkie ceny, także te za Internet, są w Egipcie negocjowalne. Prawda jest jednak taka, że są negocjowalne wyłącznie do momentu, gdy to sprzedający nie ma przewagi. W hotelu, zwłaszcza takim jak nasz, czyli na uboczu, sprzedawcy mają świadomość, iż nieważne jaką cenę podyktują za Internet i tak ostatecznie znajdzie się na niego amator – komuś nie będzie zależało na pieniądzach, inny nie będzie potrafił poradzić sobie inaczej, jeszcze inny przyjmie, że w porównaniu z propozycjami polskich operatorów to przecież fantastyczna oferta.

Moja rada? Jeżeli naprawdę, ale to naprawdę, potrzebujecie Internetu nigdy nie kupujcie go w hotelu. Czy lotnisko to idealne rozwiązanie? Pewnie nie, pewnie można byłoby gdzieś w mieście znaleźć lepszą ofertę, ale ostatecznie i tak wyjdziecie na lotniskowych zakupach lepiej niż gorzej.