Witaj ma łamach naszego nowego minicyklu: Gracz Niedzielny. W jego ramach będziemy publikować w każdą niedziele (zobowiązuje nas nazwa), wszelkiej maści interesujące tytuły gier, z którymi jako laicy mamy kontakt. Startuje Wojtek Boliński, którego powinniście już dobrze znać, tym razem nieco oficjalniej, a to w gruncie rzeczy oznacza, że jego teksty będą się na DailyWeb pojawiać nieco częściej. Zapraszamy do odcinka #1. / Sebastian
Klasyczne fantasy
Rasowy MMORPG w stylu retro, z niskimi wymaganiami, a do tego na wszystkie platformy mobilne? Brzmi, jak dobry pomysł na świetną grę.
Warspear Online to MMORPG prosto z bezkresnych rosyjskich tundr, gdzie mieści się studio AI Grind. Zwraca uwagę multiplatformowść gry – pykać można na wszystkich systemach mobilnych, które masz teraz na myśli, a także na kompach stacjonarnych (w tym systemy linuxowe). No ale dobra, bądźmy poważni – gra ta ma być raczej mobilnym wypełniaczem czasu, kiedy to akurat jadę komunikacją miejską, a na Twitterze nie dzieje się właśnie nic ciekawego. Jeśli ktoś zabiera się już za granie na kompie, czekają na niego nieco „poważniejsze” tytuły.
Świat Warspear Online to klasyczny setting fantasy. Magia, miecz, zniewieściałe elfy oraz brodate macho krasnoludy, który bród akurat w 8-bitowej, pikselowatej grafice nie widać. Czyli nawet fajnie. Fabularne opisy dostępnych frakcji/ras oraz klas postaci nie wychodzą poza ten kanon ani na milimetr.
Leśny dziad
Frakcji do wyboru jest cztery. „Chosen” to najzwyklejsi homo sapiens. Ktoś tu chyba lubi uniwersum Warcrafta, bo jedną z trzech dostępnych klas jest paladyn, uzbrojony w – a jakże! – młot. Do tego dochodzi mag oraz kapłan. Po „tej dobrej” stronie barykady są jeszcze tak zwani „Firstborn” – nawet ta nazwa elfów wskazuje z jak bardzo typowym światem fantasy mamy do czynienia. Grając spiczastouchem wcielić się można w bladedancer’a, rangera z łukiem i typowego przedstawiciela PZPN, czyli leśnego dziada, tu zwanego druidem.
Oryginalność? Zero. Z tych złych mamy „Mountain Clans”, czyli krasnale w wydaniu bardziej, niż klasycznym (klasy to barbarian, rogue oraz shaman), a także „Forsaken”, czyli coś pomiędzy nieumarłymi, a piekielnymi skurwolami. Tu do wyboru jest deathknight, warlock z całym worem ofensywnej magii i – o, co za niespodzianka – necromancer.Jest dokładnie tak, ja można się spodziewać. Bardziej „fantastycznie” być nie może, co dla niektórych może się to wydawać nudne i wtórne.
No i dobra, jedziemy. Jako, że w życiu jestem dobrym człowiekiem (nawet najlepszym, jakiego znam), to uwielbiam czarne charaktery. Wybór był więc prosty – na najbardziej przesiąkniętą piekłem i szatanem wygląda ostatnia rasa, czyli „Forsaken.” Kiedy jeszcze grałem w gry trochę więcej i poważniej, zawsze preferowałem postacie machające bronią białą – stąd ostateczny wybór padł na deathknighta. Ach, czy może być coś lepszego, niż zły do szpiku kości, uzbrojony po zęby rycerz śmierci, składający się z jakichś siedmiu pikseli?
Jedną z głównych zalet gry są jej niskie wymagania – dotyczy to zarówno transferu danych, jak i sprzętu. Skoro chodzi to na moim smartfonie z okresu XX-lecia międzywojennego, to na Twoim też będzie śmigać. Ale coś za coś. Graficznie gra trąci miksem Pegasusa z Tibią, czyli szału nie ma, chyba, że ktoś jest fanatykiem grafiki retro – mnie tam nie przeszkadza (chyba mam strasznie niskie wymagania, jak na recenzenta czegokolwiek). No więc zaczynamy od obudzenia się wraz z naszym awatarem w środku pikselowej krainy (w różnych – zależnie od wybranej frakcji – miejscach świata) i szybkiego opanowania podstaw mechaniki gry. Postać śmiga tam, gdzie akurat smarujesz paluchem po ekranie; wszystko prosto, łatwo i intuicyjnie. Można sobie na dzień dobry bezstresowo zaatakować kilka potworków, a po jakimś czasie zabrać się za wykonywanie zadań otrzymanych od postaci rozsianych po mapie.
Jeden quest, drugi, trzeci i nagle poczułem się jak w dzieciństwie i bynajmniej (tak się tego używa!) nie przez grafikę w stylu retro. Wtedy to mama wysyłała mnie do sklepu, a że wychowałem się na głębokiej wsi, to także do jednych sąsiadów po jajka, a innych po mleko. Czujecie to? Podobno takie badziewne questy to klasyka gatunku. No i łazisz tak. Coś tam ubijesz, coś tam komuś od kogoś przyniesiesz. Możesz nawet przestać czytać dialogi, punkt do którego musisz trafić, by rozwiązać questa lub pchnąć go do przodu zawsze masz na mapie. Całość sprowadza się więc do dreptania pikselowym ludkiem od punktu A do punktu B i z powrotem, czasem zahaczając pod drodze o punkt Ą. Uśmiechnąłem się na chwilę, gdy trafiłem na „misję”, w której musiałem roznieść piwo po tawernie, posprzątać jakieś śmieci z podłogi, a na końcu jeszcze oczyścić stajnię z kup. Dziś w knajpach/klubach/restauracjach moje pikselowe alter ego nazywano by barbackiem.
Dobra, widać, jak na dłoni, jaki zamysł przyświecał rosyjskim developerem. Chcieli stworzyć rasowego MMORPG na systemy mobilne. Jest rasowo. Gildie, questy, PvP na arenach, setting fantasy tak, że bardziej się już chyba fantasy nie da. Jest rasowo. Jest nudno. Jak cholera. Jednym słowem, dwa słowa: pograć można, jest nawet miło, a pierwsze wrażenie jest całkiem przyjemne. Ale kurde, nic oryginalnego gra nie wnosi i nudzi się strasznie szybko. Ot, miłe złego początki. Odnosząc się do wstępu słowami polskich komentatorów piłkarskich – pomysł dobry, ale zabrakło determinacji i woli walki przy wykonaniu.
Gracz niedzielny – minicykl na DailyWeb, czyli gry okiem gościa, który ma z nimi tyle wspólnego, co piernik z wiatrakiem. Czyli tylko troszkę. Tylko w niedzielę, a i to nie każdą. #casualstopro
Wszystkie odcinki serii znajdziecie pod tagiem gracz niedzielny.