Minęło już kilka dni od konferencji Apple, emocje zdążyły opaść, gdzieniegdzie tylko widać jeszcze unoszący się kurz wzniecony przez fanboyów obu stron barykady. Myślę więc, że warto dołożyć tutaj swoje kilka groszy na temat nowego iPhone X.
Umówmy się – technologie znane głównie z filmów SF lub z jakiegoś studia filmowego – nagle pojawiają się w urządzeniu, z którego korzystamy na co dzień. Bo wiecie, to nie jest tak, że „rozpoznawanie twarzy to ja już miałem X lat temu w telefonie’. Nie, tu chodzi o zupełnie inną technologię. Technologię mapowania trójwymiarowego, która do tej pory wykorzystywana była raczej przez animatorów posługujących się koszmarnie drogim oprogramowaniem.
Nie twierdzę, że na chwilę obecną jest to idealna technologia. Ba! Jestem wręcz przekonany, że na dzień dzisiejszy jest to zbędny gadżet, który prawdopodobnie będzie stwarzał na początku sporo kłopotów. Jednak gdy sam w sobie zostanie dopracowany, a my się do niego przyzwyczaimy – nie będziemy sobie mogli wyobrazić, że kiedyś telefon odblokowywało się jakimś pinem.
Gdy Apple wprowadzało TouchID (tak, tak, wcześniej podobny bajer miał telefon Toshiby), również wiele osób pukało się w czoło. No bo kto normalny „odda” swoje odciski palców we władanie jakiejś firmie. I przecież to nieintuicyjne. Tak samo było, gdy wycofywali napędy dyskietek ze swoich komputerów. Cóż, ja dzisiaj nie wyobrażam sobie telefonu bez czytnika odcisków, ani komputera ze stacją dyskietek. Podejrzewam również, że za 2-3 lata nie będę potrafił wyobrazić sobie telefonu bez technologii mapowania twarzy w 3D.
Póki co będę siedział i z boku obserwował jak działa i jak rozwija się ta technologia. I osobiście mocno kibicuję, aby weszła do powszechnego użytku i znalazła wiele innych zastosowań, niż zastąpienie hasła i animowanie kupy emoji.
Autorem artykułu jest Marcin Antosz.