Mój romans z książkami nasila się z reguły w końcówce roku, kiedy jesienna słota dopada. Wówczas budzi się we mnie prawdziwy fan czytania książek i zaczynam nadrabiać wszystkie zaległości, pomniejszając listę książek do zakupu, zebrane na przestrzeni roku. Uwielbiam moment odbioru zamówionej książki, gdyż mam świadomość, że moja niewielka biblioteczka zostanie powiększona o nowy tytuł. Kiedy już umieszczę ją na półce, którą można nazwać: oczekujące na przeczytanie, przechodzę do akcji, tj. czytania.
Zawsze dziwiłem się, dlaczego ludzie decydują się na e-wydania? Przecież nie można takiej książki powąchać, nie można jej fizycznie złapać. Ot wątpliwej jakości ekran, z ogromnymi opóźnieniami i niskiej jakości nawigacją. Przy pierwszych przymiarkach, uśmiechnąłem się do siebie i wiedziałem, że to nie dla mnie. Mój wewnętrzny Geek został przezwyciężony tradycyjnym podejściem do tematu. To chyba jakiś znak starości (?).
Niemniej sytuacja się zmieniła, kiedy ostatnio zdecydowałem o obraniu kursu, moim statkiem o nazwie kariera zawodowa w kierunku wyspy o nazwie UX. Wszystko zakończyło by się wielkim happy endem, jednak okazało się, że stanąłem przed kupnem tony książek, których zadaniem będzie skrupulatne powiększanie mojej wiedzy. No i pojawił się problem; czy dochować tradycji, poświęcając znacznie większe finanse na książkę drukowaną czy jednak e-wersje? Te drugie gdyby mogły, zaczęłyby się uśmiechać do mnie ironicznie.
Postanowiłem swoje kryminały pozostawić w formie papierowej, jednak ze względu na potężne oszczędności zdecydowałem, że czas spróbować ebooków. Tym bardziej, że z oszczędności na wersjach elektronicznych zaoszczędzę tyle, że starczy na sam czytnik. Ot kompromis.
Kolejnym problemem był wybór odpowiedniego czytnika. Tutaj rekomendacja jest jedna: Kindle. Postanowiłem jednak po zasięgnięciu konsultacji sprawdzić jaka jest alternatywa i tak trafiłem na markę Pocketbook. W taki sposób trafił w moje ręce hi-endowy model tego producenta o nazwie Ultra.
Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne, urządzenie jest naprawdę niewielkich rozmiarów, ma fizyczne przyciski na których baaaardzo mi zależało, dlatego że jestem sceptyczny obsłudze dotykowej tych urządzeń. Jeśli coś nie będzie działać jak iPad, to niech lepiej nie ma dotyku ;-) No i tu nie ma większych problemów.
Przemyśleń jest już sporo, nie chciałbym jednak ich jeszcze zdradzać, bo są one w trakcie weryfikacji i pewnie w najbliższym czasie się wykrystalizują. Jednak z pewnością jestem zakochany w podświetlanym ekranie i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, by mój czytnik takiego podświetlenia nie miał. Ogromny komfort, szczególnie kiedy ktoś czyta wieczorami, problem z lampką rozwiązany, komfort za który warto dopłacić. Pocketbook Ultra ma także WiFi czy przeglądarkę internetową. Być może to i oczywistość i mimo niskiej jakości wyświetlanych stron, to duży komfort móc klikać w bibliografię lub link pod który odsyła autor książki.
To co mnie jednak zastanawia, to tył samego urządzenia na którym znajduje się aparat i symboliczna lampa błyskowa. Nie miałem jeszcze okazji skorzystać z tego cuda, ale pewnie trzeba za nią ekstra dopłacić. W czytniku książek mi akurat to nie do końca potrzebne, ale jest to rodzaj ciekawostki. Ja tymczasem biorę się za czytanie, bo lektury czekają i wszystkie swoje wnioski systematycznie gromadzę, a gdyż skończą się testy, postaram się przybliżyć zalety i wady tego rozwiązania.
Wiem jednak, że będę musiał swoje serce rozdzielić pomiędzy tradycje a pragmatyzm, bo czytnik ebooków, co by nie mówić to cholernie wygodna sprawa.