Ostatnio pisałem głównie o symulatorach, więc postanowiłem wybrać się w inne rejony. Dla mnie przyjemniejsze, lepiej zbadane i pełne niebezpieczeństw. Od jakiegoś czasu obserwowałem pewien tytuł. „Crying Suns” przykuło moją uwagę ze względu na wyraźnie inspiracje „Faster than Light”. Wiem, że FTL jest już trochę zapomnianym tytułem. W środowisku miłośników roguelike’ów jest w dalszym ciągu popularny i traktowany jako jedna z ciekawszych realizacji gatunku. Sam lubię sobie rozegrać kilka partyjek. Dla odświeżenia wrażeń.

A jednak jest coś czego mi brakuje w „Faster than Light”. To nie jest tytuł specjalnie skoncentrowany na narracji. Znacznie ważniejsze jest zarządzanie statkiem, gaszenie pożarów i dbanie o dobrą kondycję załogi. Okazjonalny brak tlenu może w tym przeszkadzać. Po każdej sesji zostają we mnie pewne wrażenia, ale na pewno nie dotyczą one opowieści. Dlatego moją uwagę zwróciło „Crying Suns”. Takie podkręcone „Faster than Light” silnie doprawione fabułą. W jakim stopniu takie rozwiązanie się sprawdza? Dobry rougelike cechuje interesująca pętla rozgrywki.

Niekoniecznie od razu opowieść. Po prostu porażka w jednej sesji ma dobrze przygotowywać do kolejnej. Przegrywanie w solidny rougelike’u przybiera formę nauki. Często bolesnej, ale sprawiającej, że odbiorca, wraz z każdą kolejną cyfrową śmiercią, lepiej rozumie grę.

„Crying Suns” ubiera umieranie w narracyjne szaty. Każdy powrót, to przebudzenie nowego klona, całkowicie pozbawione wspomnień. Potem następuje przejęcie dowodzenia nad statkiem, skompletowanie załogi i ponowne rozpoczęcie podróży w celu rozwiązania zagadki upadku międzygalaktycznego imperium. Ta przygoda jest pełna różnego rodzaju smaczków, z których możną się dowiedzieć różnych rzeczy na temat aktualnego stanu przemierzanego świata. Zwiedzanie ruin, konfrontowanie się z wyraźnie podejrzanymi osobistościami lub po prostu odwiedzanie kolejnych układów, to wszystko przesycone jest wyjątkową atmosferą „Crying Suns”.

Subskrybuj DailyWeb na Youtube!

Zaproponowany przez twórców świat jest mroczny, niebezpieczny, a serwowane opowieści bywają przytłaczające. „Crying Suns” to opowieść o trudnej sztuce przetrwania w świecie, który upadł i nie potrafi wrócić do dawnej chwały.

Mechanika zabawy również jest wciągająca. Walki wymagają nie tylko strategicznego działania, ale także reagowania na zróżnicowane pola bitew. To prosty zabieg, który sprawia, że każde starcie nabiera unikatowego charakteru. Natomiast mnie najbardziej spodobała się eksploracja planet. Wybierałem komandosów, oficera, a następnie obserwowałem, jak przemierza on wcześniej wyznaczoną trasę. Nie walczyłem, po prostu patrzyłem, jak drużyna radzi sobie z niebezpieczeństwami. Kluczowe znaczenie dla powodzenia misji ma odpowiedni wybór oficera. Dlatego warto zwracać uwagę na ich umiejętności!

„Crying Suns” oferuje ciekawe doświadczenia dla fanów rozgrywki rodem z „Faster than Light”. Dla mnie jest to jeden z rougelike’ów, w który jestem w stanie wsiąknąć. Dla samego rozwikłania tajemnicy napędzającej narrację.