Do pisania tekstu o „Anthem” zabieram się trzeci raz. Recenzowanie gry postanowiłem podzielić na dwie części. Pierwszy tekst – ten, który właśnie czytacie – w całości będzie poświęcony pierwszym wrażeniom i rozczarowaniom. Pod koniec marca, po zapowiedzianych aktualizacjach, sprawdzę, co się zmieniło na lepsze, a co na gorsze. Jednak na samym wstępie zaznaczę jedno: BioWare zignorowało wszystkie rozwiązania, które zastosowano w „The Division”, „Warframe” lub „Destiny 2”.

W „Anthem” spędziłem już 21 godzin i ciągle dziwi mnie to, że twórcy niczego nie nauczyli się na błędach konkurencji. Wprost przeciwnie! Uparli się, żeby w swojej grze powtórzyć większość błędów, które trapiły „The Division” w pierwszych miesiącach. Na chwilę obecną „Anthem” jest w powijakach. W ramach premiery wylądowała pierwsza wersja produkcyjna, której wiele brakuje. Na pewno gorzej było w trakcie obu dem, jednak stan zawartości oraz optymalizacja trudno uznać za zadowalający. Jeżeli tak mają wyglądać gry jako usługi wycenione na 200 złotych, to ja wysiadam z tego pociągu. Zadowolę się produkcjami niezależnymi, które potrafią zaskoczyć jakością wykonania oraz pomysłem. Obawiam się, że „Anthem” podzieli los wspomnianych przeze mnie wcześniej tytułów. Gra stanie się interesująca dopiero po kilku miesiącach, po większych aktualizacjach. Obecnie gwarantuje solidną zabawę na pierwsze 10 godzin, potem zaczynają pojawiać się pęknięcia, które coraz bardziej drażnią.

Najgorsze są ekrany ładowania. Nie, nie chcę słyszeć o tym, że powinienem zainstalować grę na dysku SSD. Tam mam inne rzeczy, poza tym nie miałem takich problemów z wczytywaniem się gry w zamkniętej becie „The Division 2”. Wszystko działało świetnie, co oznacza, że można coś z tym zrobić. Uważam, że jako klienci mamy prawo wymagać, aby kupowany przez nas produkt działał przynajmniej przyzwoicie na minimalnych wymaganiach. W przypadku „Anthem” bez problemu znajdziecie wiele tematów, w których użytkownicy skarżą się na kiepską wydajność gry, mimo że posiadają całkiem przyzwoity sprzęt. A ten przeklęte ekrany gry psują całą zabawę! Już czuję, że się wciągam, endorfiny atakują mój mózg, koncentruję się na wirtualnym świecie „Anthem” i BAM! Dostaję w twarz kolejnym ekranem ładowania. Później jest następny, bo sprawdzałem zdobyty ekwipunek. A potem? Znowu siedzę i śledzę pasek ładowania, ponieważ wracam do głównego miasta, Fortu Tarsis. Tak się po prostu nie da grać! Sytuacja jest absurdalna! Mamy 2019 roku, tytuł traktowany jest jak AAA, a nikt nie przyłożył się do tego, aby go poprawnie zoptymalizować!

Szkoda, ponieważ „Anthem” potrafi wciągnąć. Szczególnie w trakcie strać. Zawisam nad polem bitwy i zaczynam bezlitośnie nawalać różnymi umiejętnościami. Niedobitki wykańczam za pomocą strzelby. Każda sekunda takiej walki to czysta przyjemność. Wracam do Fortu Tarsis, spaceruję po nim i rozmawiam z ludźmi. Słucham ich opowieści, a tym samym poznaję historię świata. Otwieram Korteks, w którym znajdę jeszcze więcej informacji na temat wirtualnej rzeczywistości w „Anthem”. Właśnie w takich chwilach czuję się dobrze w tej grze. Nie jest to odkrywcza produkcja, w tych momentach jest po prostu w porządku. Niestety, czar ten szybko pryska. Zderzam się z ekranami ładowania, kiepskimi przedmiotami zdobytymi z trudnych misji i tracę ochotę do grania. Główny wątek fabularny jest w porządku, ale chciałbym go przejść bez konieczności restartowania całej gry. „Anthem” kila razy zdechło po ukończeniu misji, przez co musiałem powtarzać cały wątek.

Nie spodziewałem się żadnych fajerwerków. Liczyłem na to, że to będzie dobra gra i taka bywa. Potrafi dać dużo radości, dlatego nie dziwię się, że są osoby, które dobrze się przy niej bawią. Świetnie! Grajcie, strzelajcie i szukajcie interesujących skarbów. Sam wracam do „Anthem”, ale doskonale wiem, że moje zasoby cierpliwości mogą się wyczerpać. Na chwilę obecną, po 21 godzinach, nie mogę polecić tej gry. Nikomu, a w szczególności fanom wszelkiej maści strzelanek z łupem. Może kiedyś „Anthem” faktycznie stanie się porządną grą?