To pierwszy tekst, osoby, któr zgłosiła się do naszej rekrutacji. Przypominam, że jest ona cały czas otwarta i naturalnie zapraszam do dołączenia do naszego zespołu. A w międzyczasie tekst, który otrzymaliśmy od Dariusza.


Czytając na smartfonie kilkadziesiąt artykułów dziennie, w większości agregowanych w Feedly, tworzę sobie pewien komfort. Dobierając źródła stawiam nie tylko na serwisy subiektywnie dobre. Bo treść treścią, a gdy przychodzi do przekopywania się przez przeładowane reklamami potworki, ręce same opadają. Dlatego powiedziałem dość, wystarczy, więcej tego nie zniosę i zainstalowałem mobilnego Adguarda.

Za niewielkim przeproszeniem – szlag mnie trafiał, co rusz i krzyczałem w środku: tego się nie da czytać! Wychodząc ze swojej złotej klatki, pół biedy jeśli trafiłem na stronę, gdzie reklam jest dużo. Gorzej, gdy są one wyjątkowo złośliwe. Dlatego każdy – przynajmniej w miarę rozgarnięty użytkownik – pierwszą rzeczą, którą robi po instalacji przeglądarki, jest doinstalowanie do niej rozszerzenia blokującego reklamy. Przynajmniej tak to funkcjonuje w przypadku komputerów stacjonarnych i laptopów. Na rynku mobilnym niestety już tak różowo nie jest.

1.main framed eng

Jakiś czas temu Google wypowiedziało wojnę aplikacjom mobilnym, które walczyły z reklamami. Jedynymi rozwiązaniami na Google Play, które są ciągle oferowane, pozostały przeglądarki z wbudowanym mechanizmem filtrującym lub te oferujące rozszerzenia (jak Firefox). Niestety, w przypadku najpopularniejszej przeglądarki, czyli Chrome’a, druga opcja nie wchodzi w grę. Z odsieczą przychodzi Adguard, który w zeszłym roku wyparł na moim laptopie Adblocka Plus, a teraz zagościł w telefonie. Co prawda, wchodząc nijako tylnymi drzwiami, ale jestem z jego towarzystwa wyjątkowo zadowolony i nie prędko go puszczę.

Muszę odnotować, iż jest to pozycja spoza repozytorium Google Play. I nie dajcie się zwieść aplikacji Adguard Content Blocker, którą w Playu znaleźć można, a która filtruje wyłącznie rosyjską przeglądarkę Yandex i fabryczną od Samsunga. Pełnowartościowego Adguarda na urządzenia mobilne, musimy pobrać ze strony producenta.

Przyznaję od razu, że apka nie zawsze zablokuje wszystko. Jednak po około dwóch miesiącach użytkowania, czuję sporą różnicę. Mniej irytujących wyskakujących cholerstw do zamknięcia, to komfort sam w sobie. Co więcej, w wersji premium, która obecnie kosztuje 349 rubli (wg. dzisiejszego przelicznika jest to 24 zł), dostajemy dożywotnio licencję na rozszerzoną wersję, dającą m.in. możliwość blokowania reklam w aplikacjach mobilnych oraz ochronę antywirusową.

I tutaj pojawiają się dwa zgrzyty. Pierwszy to oczywista oczywistość, czyli diaboliczne ruble, które jak zły szeląg znamy, więc kojarzą się przede wszystkim źle. Tym bardziej, że mechanizm Adguarda działa w oparciu o serwery VPN, czego twórcy nie ukrywają. A to przynajmniej teoretycznie może być przyczynkiem do utraty prywatności.

Druga sprawa jest stricte etyczna. Blokować, czy nie blokować? W końcu dostawcy treści muszą z czegoś żyć. A blokując wszystko – na lewo i prawo – siłą rzeczy osłabiamy pozycję naszych ulubionych serwisów. Dlatego wychodzę z założenia, że nawet jeśli blokować, to blokować z głową i szacunkiem. W przypadku mobilnego Adguarda jest to o tyle proste, gdyż posiada bardzo funkcjonalny widżet, którym pauzuję działanie aplikacji, a tym samym szybko odciąża smartfona i pozwala wrócić do świata reklam.

Nie trzeba rootowania, kombinowania. To po prostu działa. Jednak mam świadomość, iż nie jest to rozwiązanie dla każdego. Osobom wielbiącym swoją prywatność, chociażby dla psychicznej higieny Adguarda nie rekomenduję. Cała reszta powinna być zadowolona.