Trudne czasy wymagają trudnych rozwiązań i dochodzące do nas informacje ze świata zdają się sugerować, że w niektórych krajach uchwalono już pewne niełatwe do zignorowania prawa. Walka Europy z koronawirusem zaczyna nabierać rozpędu, a wraz z tym kolejni specjaliści coraz częściej zaczynają podważać zasadność ochrony danych osobowych w obliczu wielowymiarowości obecnego kryzysu.

Pieczę nad naszą prywatnością sprawują w tej chwili strażnicy rodzimi oraz wspólnotowi, o których ostatecznym kształcie przesądziły lata tarć i trudnych rozmów. Skutkiem tego było uchwalenie w 2018 roku rozporządzenia o ochronie danych osobowych, popularnie znanego jako RODO, wprowadzającego szereg usprawnień do dotychczasowych przepisów. Od tego samego roku obowiązuje ono także w Polsce, pozostając w zgodzie z artykułami 47 i 51 konstytucji RP. Nie było to rozwiązanie idealne, ale stanowiło być może słuszny krok w stronę dalszych, bardziej efektywnych i przyjaznych jednostce aktów prawnych. Dopóki wyłączny dostęp do danych wrażliwych posiadają ich pierwotni właściciele, dopóty możemy być pewni tego, że nikt nie wykorzysta ich przeciwko nam samym. Mimo to obecnie postawić znak zapytania należy nie tylko nad dalszym rozwojem stworzonych wcześniej koncepcji, ale także nad sensem istnienia tych już wdrożonych.

Wskutek praktyk profilaktycznych ukierunkowanych na odzyskanie kontroli nad rozwojem pandemii koronawirusa w kolejnych państwa pogłębia się proces inwigilacji. Europejskie rządy wprowadzają zakazy poruszania się, rozszerzają zakres kwarantanny oraz nawołują do niewychodzenia w domu wszystkich tych, dla których nie jest to zwyczajnie konieczne. Izolacja trwa, ale efektów jeszcze nie widać, a przynajmniej nie są one tak widowiskowe, jak chcieliby tego na przykład przedsiębiorcy, spośród których dla wielu nadchodzący miesiąc może być ostatnim w branży.

Dostęp do takich wiadomości, jak aktualne miejsce pobytu, czy i z kim utrzymujemy kontakt lub jak się czujemy, może okazać się wyjątkowo przydatny przy likwidowaniu ognisk pandemii. Zlokalizowanie osób zarażonych tylko poprzez wykonywanie ograniczonych ilościowo testów czy badań temperatury w wypadku covid-19 jest niezwykle trudnym zadaniem. Charakterystycznie długi okres bezobjawowej inkubacji w przypadku tego wirusa przekreśla skuteczność działań doraźnych. Gdyby jednak odpowiednie służby zostały wyposażone w środki pozwalające im dostrzec nawet potencjalnych nosicieli jeszcze przed pojawieniem się pierwszych objawów, znacznie skróciłoby to czas potrzebny na podjęcie kwarantanny. Wraz z tym zminimalizowałoby szansę na następne infekcje. Mniejsza dynamika rozprzestrzeniania się wirusa to także, patrząc długoterminowo, mniejsze obłożenie szpitali, a stąd więcej sprzętu i personelu. W końcu istnieje też możliwość szybszego wyjścia ze stanu wyjątkowego, a tym samym życie znane nam sprzed miesiąca częściowo znów stałoby się naszą codziennością.

Kłopotem jest oczywiście cena, jaką musielibyśmy jako społeczeństwo zapłacić. Inwigilacja dla utrzymywania stałego nadzoru przy pomocy namierzania telefonu wymaga zbierania i gromadzenia poufnych danych od dostawców usług telekomunikacyjnych.

Żeby lepiej zrozumieć wynikające z tego niebezpieczeństwo, warto przeanalizować przypadek Izraela, w którym organom porządkowym nadano szczególne uprawnienia. 17 marca zostały wprowadzone normy umożliwiające śledzenie ruchu ludzi, u których zdiagnozowano obecność koronawirusa. Celem było zidentyfikowanie miejsc, które chorzy odwiedzali i osób, z którymi mieli kontakt. Do zagrożonych wysyłano wiadomości informujące o konieczności izolacji oraz poddania się czternastodniowej kwarantannie. Domyślnie rozwiązanie to uchwalono na okres 30 dni od dnia zatwierdzenia nowego prawa z ograniczeniem przyjętych narzędzi wyłącznie do walki z pandemią. Po tym czasie dane miały zostać zniszczone. Brzmi to dobrze, ale zmiany nie kazały na siebie długo czekać – już teraz Ministerstwo Zdrowia może przechowywać potrzebne informacje przez kolejnych 60 dni, a dla podjęcia czynności przez organ decyzja sądowa jest już zbędna. Mając świadomość ostrego konfliktu, który toczy się na terenie Palestyny, myślę, że czarny scenariusz pisze się po prostu sam.

Ostatecznie w sporze pomiędzy pogłębiającą się inwigilacją, a zachowaniem pełnej prywatności ważny jest też czas, na który prawo miałoby zostać wprowadzone. Poza możliwością przedłużenia, nawet pod pretekstem, cały czas musimy liczyć się z perspektywą przyszłych powrotów koronawirusa po jego pierwotnym przezwyciężeniu. Obecnie tylko wynalezienie szczepionki zdaje się być dostatecznie przełomowe, żeby faktycznie położyć kres zagrożeniu.

Swoją rolę w całym procesie może odegrać także technologia. Skonstruowanie metody pozwalającej na efektywne użycie zdobytej wiedzy także może swoje potrwać. Zwycięzcami w wyścigu po przywróceniu czegoś, co moglibyśmy nazwać stabilizacją lub wzrostem, być może okażą się te narody, które jako pierwsze porzucą ograniczenia swobodniejszej epoki czerpiąc przy tym wszystkie profity z ponownego rozruchu gospodarki.

Zanim przejdę do podsumowania chciałbym jeszcze podkreślić, że wizja rezygnacji z wąskich uprawnień państwa nie jest już obca także w Europie. W Wielkiej Brytanii pojawiają się pomysły wdrożenia aplikacji telefonicznej mającej wysyłać ostrzeżenie, jeżeli posiadacz przebywał w pobliżu chorego. Program podobny do tego działa już w Korei Południowej, ciesząc się zainteresowaniem i osiągając zawrotne ilości pobrań. W Polsce natomiast Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, powołując się na przepisy specustawy oraz art. 9 ust. 2 i art. 6 ust. 1 RODO, twierdzi, że nie mogą być one stawiane jako przeszkoda w realizacji działań w walce z koronawirusem.

Niezależnie od tego, którejkolwiek stronie stanie ostatecznie polski rząd oraz czy pomysł ten poprą obywatele, decyzji nie powinno opóźniać się jedynie dlatego, że jest ona trudna lub ponieważ zbliża się konfrontacja przy wyborczych urnach. Niektórych zachowań polityków prawdopodobnie może nie udać się uniknąć i trzeba się z tym pogodzić. Cokolwiek się stanie, stanie się zapewne dopiero po wyborach (o ile w ogóle się odbędą), co wcale nie jest budujące. Można się sprzeczać, czy poświęcić względy gospodarcze i profilaktyczne na rzecz ochrony jednej z kluczowych dla nas, europejczyków wartości, jaką jest prawo do posiadania prywatności, czy też podążyć drogą, która kojarzy się nam raczej z dalekim wschodem. Jak na razie wszystko, co zwykły człowiek może zrobić w tym temacie, to pozostawać świadomym swoich praw i możliwości, jednocześnie nie tracąc z oczu kolejnych państwowych obostrzeń. Okres pandemii kiedyś się skończy, ale to, co przez ten czas wypracujemy jako społeczeństwo pozostanie z nami na następne lata i być może będziemy musieli radzić sobie z tym dużo dłużej niż sądzimy.


Autorem artykułu jest Piotr Zych.