Minęło już kilka chwil od momentu, gdy opublikowaliśmy moje pierwsze wrażenia dotyczące słuchawek Skullcandy Push. Teraz zdradzę Wam moje najważniejsze przemyślenia odnośnie do jakości dźwięku, wygody i wrażeń końcowych.

Artykuł z pierwszymi wrażeniami znajdziecie tutaj. To w nim zawarłem podstawowe wiadomości, pierwsze wrażenia, specyfikację oraz galerię ze zdjęciami. Warto więc cofnąć się do tego tekstu, jeśli jeszcze go nie czytaliście.

Jakość dźwięku

To kluczowy parametr. Jest też zarazem najtrudniejszym do oceny. Wszystko przez to, że różnie interpretujemy rozchodzące się fale dźwiękowe. Znacznie łatwiej jest ze smakiem — ktoś ma ten zmysł bardziej lub mniej wyczulony — ale odczucia mamy podobne. Ze słuchem jest gorzej. Na to, jak słyszymy, znaczenie mają dziesiątki czynników. Te najdziwniejsze to nawet fakt kataru lub środowiska, w którym dorastaliśmy. Podkreślę więc jeszcze raz — nie można jednoznacznie powiedzieć, jak grają słuchawki, jeśli nie korzystamy z laboratoryjnych testów. A i te testy nie zawsze są nam w stanie wszystko powiedzieć.

Skullcandy Push

Skullcandy Push to model, który nie jest kierowany do audiofilów, nie jest też zbyt drogi. Mimo tego gra całkiem nieźle. Model Push nie posiada aktywnej redukcji szumów i wzmocnienia dźwięków z otoczenia. Izolacja słuchawek jest podobna do innych produktów na rynku, nazwałbym ją średnią. Oznacza to, że nie tłumi wszystkich dźwięków otoczenia, ani wszystkich nie przepuszcza. Czy to dobrze, czy źle musicie ocenić sami według własnych preferencji.

Sam dźwięk, który wydobywa się ze słuchawek, jest dość płaski. Wydawałoby się, że słuchawki w tej cenie powinny grać w torze „V”, czyli z mocno zaakcentowaną górą i dołem. Skullcandy Push nie pozwala górować żadnej częstotliwości. Mimo iż niskie, basowe tony są całkiem przyjemne, dobrze słychać też średnie. Trochę brakowało mi klarowności i szczegółowości dźwięku — to jednak maniera, która została mi po droższym sprzęcie.

Skullcandy Push

Słuchawki brzmią jednak na tyle dobrze, że dawały radość z używania ich na co dzień. Ja korzystałem z nich podczas rozmów telefonicznych i gier sieciowych. W przypadku aktywnych połączeń spisywały się świetnie w zaciszu domowych i trochę gorzej przy zatłoczonej drodze. Rzadko, które słuchawki w tej cenie dysponują mikrofonami i systemami, które wycinają hałas. Podczas gry sprawdzały się bardzo dobrze i całkiem żwawo oddawały dynamikę rozgrywki. Wydaje mi się, że dobrze też budują scenę. Słyszałem dokładnie, czy przeciwnik stąpa przede mną, czy próbuje się zakraść od tyłu. Kłopot może stwarzać latencja — jest ona niewystarczająca, jeśli myśli się o grze na poważnie. Problemem nie jest jednak odtwarzanie filmów, tu tak mocno jej nie odczułem.

Wygoda używania, obsługa i czas pracy

Jeśli chodzi o wygodę, to tu należy się pochwała dla słuchawek Skullcandy Push. Początkowo im nie ufałem. Instrukcja noszenia w formie filmu na YT pozwala dobrze je dopasować. Po obrocie o 90 stopni siedzą w uszach jak wkręcone śrubami.

Skullcandy Push

Uwielbiam słuchawki dokanałowe, ale nie przepadam słuchać zbyt długo na nich muzyki. Po 2 godzinach bolą mnie zwykle już od nich uszy (na dwóch prywatnych modelach). W przypadku Skullcandy wytrzymywałem (przy najdłuższym odsłuchu) ponad 3 godziny. Odsłuch zakończyłem, bo musiałem zająć się czymś innym, a nie dlatego że bolały mnie uszy. To chyba najlepsza rekomendacja ;).

Etui, które jest też powerbankiem, nie udaje niczego innego. Spełnia idealnie swoje działanie, ładuje słuchawki, gdy te są rozładowane i chroni sprzęt przed zniszczeniem. Umożliwia też sprawdzenie, ile zostało w nim jeszcze energii. Samo etui ładowane jest poprzez USB typu C — to jest super, bo nadal trafiam na sprzęt ładowany poprzez micro USB.

Etui nie posiada magnesów ani innych dodatków w postaci pięknych materiałów, które mają je zdobić. Jest też trochę zbyt duże, jak na swoją pojemność, ale pozwoli używać słuchawek przez około 12 godzin (bez doładowywania w etui wytrzymują około 5 godzin na maksymalnej głośności). W przypadku słuchawek TWA zawsze jest tak, że o ładowaniu tych urządzeń po prostu się zapomina. Tym razem też tak było w moim przypadku, czyli wynik pracy na baterii jest całkiem niezły w połączeniu z doładowywaniem przez etui. Ładowanie etui trwa około 2 godzin. Taki wynik dziś nie robi wrażenia. Brak jest również technologii szybkiego ładowania.

Skullcandy Push

Bardzo dobrym rozwiązaniem jest umieszczenie dużych fizycznych przycisków na obu słuchawkach. Kombinacje naciśnięć pozwalają sterować podstawowymi funkcjami jak głośność, zmiana utworu, uaktywnienie asystenta głosowego czy odbiór połączenia. Te duże przyciski pozwalają się używać nawet w rękawiczkach, co pewnie docenią sportowcy. Kolega nazwał przycisk „tanim”, dla mnie jest on wyczuwalny i przypomina mi ten w słuchawkach Beats Solo Pro za 4-krotność ceny modelu Push.

Słuchawkom nie towarzyszy żadna aplikacja. Mimo to proces parkowania jest bardzo prosty i skuteczny. Słuchawki nie mają problemów z synchronizacją i jest ona błyskawiczna.

Wrażenia końcowe

Skullcandy Push to prawdziwe, bezkablowe słuchawki w cenie około 389 zł. Dysponują niezłym czasem pracy i to mimo tego, że samo etui nie posiada zbyt dużej mocy do doładowywania. Sprzęt jest solidny i trwały. Nie jest jednak wykonany z modnych materiałów jak skóra i silikon z odzysku po odpadach morskich — tu dominuje plastik, ale w całkiem niezłych kolorach.

Słuchawki są przystępne cenowo i pozwalają cieszyć się dźwiękiem. Sam dźwięk nie ma „dyskotekowej” charakterystyki i gra w równym zakresie — bez dominanty w żadnej częstotliwości. Niskie tony są jednak na tyle angażujące, by słuchawki polubiły osoby nadużywające muzyki elektronicznej. Ich obsługa jest bezproblemowa, tak samo, jak jakość połączenia BT jego zasięg oraz synchronizacja. Skullcandy Push wydają się więc ciekawą alternatywą dla innych produktów na rynku.