Nowa funkcja Tindera spotkała się ze sporym uznaniem ze strony mediów. Do czasu, aż zajrzano do polityki prywatności.
Kilka dni temu twórcy Tindera ogłosili szereg zmian mających na celu podniesienie poziomu bezpieczeństwa użytkowników. Zmian niezbędnych, warto dodać, i być może najważniejszych w historii istnienia aplikacji. O potencjalnych zagrożeniach płynących z przypadkowych kontaktów w ramach aplikacji (jak i także innych ogólnodostępnych serwisów randkowych) wie raczej większość z nas. Nie każdy natomiast zdaje sobie sprawę ze skali tych zagrożeń.
Z przeprowadzonych w zeszłym roku przez portal Buzzfeed oraz organizacje ProPublica i Columbia Journalism Investigations badań, wynika, że niemal 10% użytkowników Tindera w USA jest narażonych na kontakt z osobą wcześniej oskarżoną lub skazaną za przestępstwo seksualne. Jak wskazano, w dużej mierze spowodowane jest to brakiem jakiejkolwiek polityki weryfikacyjnej w stosunku do użytkowników.
Tinder stawia na bezpieczeństwo…
Wydaje się, że Match Group, właściciel Tindera oraz kilku innych aplikacji i portali randkowych, wziął sobie do serca te słowa krytyki. Tak oto w portfolio spółki znalazła się aplikacja Noonlight, która została oficjalnie zaprezentowana w zeszłym tygodniu. Aplikacja ma być swoistą platformą bezpieczeństwa i zapewniać użytkownikom szereg funkcji ochronnych dla użytkowników. Wśród nich znajduje się m.in. tzw. przycisk paniki, pozwalający na błyskawiczne połączenie się ze służbami ratunkowymi. Aplikacja ma śledzić także lokalizację użytkowników tak, aby w razie potrzeby wysłać wspomniane służby w określone miejsce.
Ciekawą opcją jest także opcja weryfikacji profili. Użytkownicy, którzy będą chcieli zdobyć specjalną odznakę potwierdzającą autentyczność profilu, będą zmuszeni wysłać specjalne selfie zrobione na życzenie aplikacji. Dopiero zestawienie tego zdjęcia z innymi znajdującymi się w naszym profilu i poprawna weryfikacja przez funkcję rozpoznania twarzy sprawi, że nasz profil zostanie uznany za prawdziwy.
…Niestety kosztem naszej prywatności
Zaproponowane zmiany zostały przyjęte ze sporym entuzjazmem zarówno ze strony użytkowników, jak i przedstawicieli mediów. Mogłoby się bowiem wydawać, że nareszcie mamy do czynienia z realną odpowiedzią branży tech na potrzebę zwiększenia poczucia bezpieczeństwa swoich użytkowników. Niestety zaledwie kilka dni później w serwisie Gizmondo pojawiły się informacje, jakoby dane zbierane za pomocą aplikacji Noonlight były współdzielone z innymi firmami.
Na liście odbiorców tych danych znalazł się m.in. Facebook i YouTube, a także inne, nie wymienione z nazwy podmioty zewnętrzne. Jak udało się ustalić, wśród nich są także firmy związane z branżą ad-technową, zajmujące się wykorzystaniem zachowań behawioralnych w targetowaniu reklam.
Sorry Tinder, ale to nie jest ok…
Zdaję sobie sprawę z faktu, że aby czuć się bezpiecznie, niejako zmuszeni jesteśmy w pewnym stopniu ograniczyć nasze prawo do prywatności. Czy jeśli chodzi o monitoring na ulicy, czy też aplikacje alarmowe w naszym telefonie. Aby wspomniana aplikacja mogła identyfikować nasze położenie w momencie zagrożenia, jasne jest, że musi robić to także w momentach kiedy tego zagrożenia się nie spodziewamy. Jest to pewien kompromis, na jaki świadomie godzimy się korzystając z podobnych rozwiązań.
Nie widzę jednak żadnego wytłumaczenia dla dzielenia się tymi danymi z podmiotami komercyjnymi. W dodatku takimi, które w żaden sposób bezpośrednio nie przyczyniają się do poprawy mojego bezpieczeństwa (a przecież jest to warunek, dla którego godzę się na kolekcjonowanie moich danych). Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że twórcy Tindera wykorzystują tu troskę użytkowników o własne bezpieczeństwo do celów biznesowych.
Dostęp do Noonlight docelowo mają posiadać wszyscy użytkownicy aplikacji Match Group (oprócz Tindera także m.in. Match.com i OKCupid). Obecnie usługa dostępna jest jedynie na rynku amerykańskim, jednak w ciągu najbliższych miesięcy powinna ona dotrzeć także do innych krajów.
Źródło: TNW