Ostatnie tygodnie były pod dyktando naszego projektu, którego tajemniczo określamy hasztagiem: #DWsneakpeek. W ramach tej postanowiłem, że czas wymienić moją wysłużoną lustrzankę, na coś bardziej zgrabnego i dającego więcej możliwości. To była najszybsza decyzja zakupowa (trwała kilka dni, z uwzględnieniem oczekiwania na sam sprzęt) i tak przesiadłem się z Canona 600D na Lumixa G80.
W zasadzie od samego początku wiedziałem podświadomie, że chce coś ze stajni Panasonica. Sama marka jest dla mnie raczej egzotyczna i w zasadzie bardzo obca. Dotychczas w domu nie miałem żadnego urządzenia oznaczonego tym logiem, a sam brand kojarzy mi się z tym charakterystycznym lektorem, który na koniec każdej reklamy prezentującej zalety ich produktów, mówiąc: panasooonik.
Dlaczego akurat tak? Bo Gonciarz mnie urzekł swoim GH4. A tak poważnie, to patrząc na budżety, to nie było nic specjalnie interesującego w tym przedziale cenowym. Idea jednak była prosta, muszę znaleźć coś w przedziale do 5k zł.
Mój 600D w sumie do tej pory działa sprawnie, a w połączeniu z kultowym Tamronem 17-50mm f2.8 i stabilizacją, pewnie kilka materiałów by jeszcze nakręcił. Jednak patrząc na możliwości, jakie oferują aktualnie dostępne lustrzanki i bezlusterkowce, to nie ma co dziada męczyć. Czas wymienić na lepszy model.
W strefie moich zainteresowań na chwilę znalazł się FZ2000, niestety nie oferował on zmiennej optyki, za to miał dość przyjemnego ultrazooma do zastosowań wszelakich. Oczywiście płynny zoom czy wbudowany filtr szary, to coś z pewnością nie bez znaczenia. Ja jednak wiedziałem, że musi być zmienna optyka, bo możliwości jest wiele więcej.
Idealnym sprzętem byłby A7s II, ultramobilny, z ogromnym potencjałem i możliwościami, ale oczywiście budżet przekroczony przynajmniej dwukrotnie. Kiedy miałem pomysł na zmianę swojej lustrzanki, to po szybkim rozeznaniu na rynku G7 wydawał się fajnym sprzętem za rozsądne pieniądze, dlatego też szybko natrafiłem na jego następce: Panasonica G80. Wiedziałem, że będzie mój.
To co mnie przerażało i w zasadzie przeraża do tej pory, to brak lustra. Dziwne uczucie, kiedy przy robieniu zdjęcia nie ma tego charakterystycznego klap, które zawsze cieszyło ucho. To jednak nie był prawdziwy problem i największa wątpliwość. Była nią matryca micro 4:3. Odkąd zajmowałem się fotografią, a było to lat temu kilkanaście, zawsze wierzyłem, że w końcu będzie mnie stać na pełną klatkę.
Dotychczas matryce APS-C, a tu nagle przesiadka na jeszcze mniejsze rozwiązanie. Uczucie wątpliwości potęgowało przeglądanie materiałów na jutubie, prezentujących możliwości topowych obiektywów dla mojego nowego sprzętu. We wszystkich był obraz ostry jak żyletka, ale rozmycie tła wyglądało absolutnie fatalnie i to przy obiektywie za tysiąc złotych i przy obiektywie za kilka tysięcy. Zwlekałem ile mogłem, licząc na cudowny wypust G80 z większą matrycą, nie było już czasu. Kupiłem.
Wszystkie wrażenia pewnie powstaną w osobnym wpisie, ale z tych pierwszych wrażeń, to przerażały mnie gabaryty. To efekt dość gorzki na początku, bo sprzęt za niespełna 5 000zł wyglądał jak kompakt za 800zł. Jego wielkość, waga, absolutnie mieszane uczucia. Nie było tego słynnego efektu: waga podkreślająca cenę. Za to chwyt pewny i bardzo wygodny – bardzo na plus.
Kiedy rozpoczęliśmy zdjęcia nagle wada stała się zaletą. Lekki aparat, z lekkim obiektywem był zdecydowanie bardziej wygodny w taszczeniu go ze sobą. Po tych kilku dniach zdjęć doceniam także dotykowy ekran, który jest cholernie wygodnym rozwiązaniem. Dalej jednak czuje dyskomfort gdy palcem brudzę ekran, by coś konkretnego wyklikać.
Walczę także z odruchami, bo przyzwyczajony do 600D, ciągle zapominam, że ekran jest tak bardzo dotykalski. Zaskakująca jest także sprawna bateria. Na 8-10h dziennego kręcenia, okazywało się, że zużywaliśmy 1 pełną baterię (oryginał), który starczał nam na około 6-7 godzin. A to wynik, który deklasuje 600D.
Wszystko tak bardzo nowe, pewnie jeszcze chwila mi zejdzie na przyzwyczajenie się do wszystkich pokręteł, wszystkich opcji czy możliwości. Nie jest to tak bardzo karkołomne jakby mogło się wydawać. Przesiadka, podstawowe ustawienia i można kręcić. Niemniej to co zachwyca, to ostrość. Jest absolutnie niesamowita jak wielka przepaść jest pomiędzy moim 600D, a tym co oferuje wspomniany G80. Teraz czas na spokojnie się zaprzyjaźnić i poznać wszystkie smaczki, a gdy już nabierzemy do siebie wzajemnego zaufania, to będzie z tego kompleksowa recenzja. Obiecuje.