Moje przygody z przeglądarkami były dość liczne. W zasadzie odkąd pamiętam byłem fanem Firefoxa, którego systematycznie próbowałem zdradzić z konkurencją. Przyznam, że z perspektywy czasu nie pamiętam już o co poszło, chyba głównie dlatego, że alternatywa w postaci Chrome, była zdecydowanie szybsza. Dlaczego napisałem, że wielokrotnie próbowałem? Gdyż dopiero za 4 czy 5tym podejściem udało się przesiąść na przeglądarkę od Google. Wszystko głównie za sprawą FireBuga i innych wtyczek, których zwyczajnie brakowało mi w Chrome. Oczywiście z perspektywy czas wiele się pozmieniało, pojawiły się brakujące wtyczki, dodatkowe wygodne funkcjonalności, ale także Chrome stracił swoją główną zaletę – prędkość działania.
Pamiętam jak dziś, kiedy niegdyś głównym wymogiem stawianym przed najtańszym sprzętem komputerowym, była obsługa przeglądarki. Teraz nieco się pozmieniało, gdyż sama przeglądarka może stać się nawet systemem operacyjnym (Chrome OS). Cały jednak problem polega na tym, że oprogramowanie do przeglądania stron internetowych, z lekkich i przyjemnych, stało się ociężałe i zasobożerne.
Ostatnio zauważyłem bardzo niepokojący objaw na jednym ze swoich komputerów (komputer biurowy o niezbyt mocnych parametrach), że sama przeglądarka Chrome nie działa zbyt wydajnie. Strony potrafiły się przycinać, przez co komfort pracy był obniżony. Miałem świadomość, że Chrome to pazerna na zasoby bestia, ale byłem zaskoczony że jedna karta przeglądarki generuje 10 procesów, gdzie każdy zjada od 10K do 150K pamięci. Oczywiście pewnie wynika to z 5 wtyczek zainstalowanych, niemniej oczywiście nie zamierzam z tym walczyć, albo lamentować, ot naturalna kolej rzeczy. Zastanawiam się jednak czy jest na to jakiekolwiek lekarstwo?
Pilnie przyglądam się kolejnym wyciekom informacji na temat nowej przeglądarki od Microsoft. Mam pewne nadzieje, że będzie to przeglądarka dopracowana i wydajna, a na to się zanosi i docelowo stworzy realne zagrożenie dla Chrome. Wprawdzie przyjdzie mam na nią jeszcze chwilę poczekać, ale zapowiada się bardzo interesująco, tym bardziej że ma ona wspierać pluginy od przeglądarki Googlowej. Do tego czasu postanowiłem zrobić eksperyment i przetestować przeglądarkę, która pojawiła się jako ciekawostka nie tak dawno temu. Jej nazwa to Vivaldi i została stworzona przez zespół, który niegdyś pracował przy Operze.
Przez najbliższy tydzień chętnie sprawdzę jak ta przeglądarka się spisuje i chętnie podzielę się opiniami. Nie posiada ona dodatków, synchronizacji, klientów pocztowych czy innych cudów, ale to właśnie dla mnie największa na chwilę obecną zaleta. Bo to powinno sprawić, że będzie ona lekka i przyjemna w użytku na nieco słabszych sprzętach. Oczywiście twórcy zapowiedzieli, że w kolejnych wersjach wszystko się będzie systematycznie pojawiać. Tym bardziej wpisuje się to w moje odetchnięcie od Chrome.
Oczywiście już brakuje mi kilku ulubionych wtyczek, zapamiętanych haseł czy zapisanych zakładek, ale można sobie bez nich poradzić. Sam Vivaldi rekompensuje te braki całkiem przyzwoitą prędkością działania i nietuzinkowym interfejsem. Co będzie po tygodniu? Sam jestem ciekawy, a Was w tym czasie zachęcam do podobnych testów i podzielenia się opiniami.