To był wielki dzień. W mojej kamienicy pojawiła się pierwsza konsola do gier i pewnie była to jedna z nielicznych w całej mojej dzielnicy. A było to naprawdę dawno temu, na tyle, że nawet nie jestem w stanie przybliżyć określonej daty. Nie dawniej jednak niż premiera PSX, bo właśnie to o niej mowa, kiedy dobry kolega dokonał jej zakupu (początek drugiej połowy lat 90tych, sądząc po dacie premiery). Wszystko dlatego, że postanowił sprzedać swój komputer, przez co stał się bogaczem i mógł pozwolić sobie na taką ekstrawagancję.

Spędziliśmy przy niej masę czasu, grając w przeróżne tytułu. W pamięci zapadł mi głównie Tekken (ale to nieco później), była także gra z motywem przewodnim helikoptera, ot tyle pamiętam. To były fajne czasy, marzyło mi się posiadanie własnego egzemplarza, co parę ładnych lat później się udało. O ironio, odkupiłem PSXa od wspomnianego kolegi. Długo konsola nie dała mi radości, gdyż zwyczajnie miała dość swego żywota.

Sporo lat później przyszedł czas na Playstation2, które kupiłem w promocji w Media Markt. Pograłem kilka miesięcy, ale o dziwo dość szybko znudziło mi się i konsolę odsprzedałem. Potem kolejny numer konsoli oznaczony jako 3. Wówczas ponad 2 tysiące meczów w Pro Evolution Soccer, w trybie Master League Online, bajka! Nie ma nic lepszego niż czystej krwi rywalizacja z drugim graczem, oczywiście zakładając, że się nie rozłączy. Właściwie próbowałem grać w inne gry, ale prócz Uncharted (którego jestem ogromnym fanem do tej pory), to nic mnie nie porwało. Przeszedłem wszystkie części wspomnianej przygodówki i pierwszy raz dopadło mnie to uczucie, że… chyba jestem za stary na granie na konsoli.

Ot wszystkie tytuły zdawały się być na jedno kopyto, rozróżniała je delikatnie fabuła i wygląd głównego bohatera. To uczucie zataczało krąg, powodując efekt, że szkoda było mi kasy na kupowanie nowych gier, mając wrażenie, że mnie ona nie porwie. Prócz paru wyjątków o których wspomniałem (i np. Red Dead Redemption) postanowiłem rozstać się ze swoją PS3, zaś swoje granie ograniczyć do wieczornych rundek w kolejną serię, nieśmiertelnego Call of Duty.

Po kilku odsłonach tej gry, ta także mi się znudziła i pozostała pustka. Kiedy jakiś czas później pojawiła się na rynku PS4, miałem na nią wielką chrapkę, ale wiadomo jak to po premierach. Cena nie taka jak powinna być, gier niewiele, co gorsza nie wspierane były stare gry (nad czym ubolewam do tej pory), ale także sporo się zmieniło na lepsze. W końcu w rok po premierze postanowiłem kupić swój egzemplarz i tak jestem szczęśliwym posiadaczem od niespełna pół roku. Gram systematycznie, choć boli fakt, że tytułów jest jeszcze tak mało. Niemniej bardziej w kontekście wyboru, niż samego faktu grania, bo grać akurat jest w co.

Co ciekawe efekt znudzenia nie przychodzi i jeśli będą się pojawiać takie gry jak GTA V, to z pewnością wspomniane uczucie nie pojawi się nigdy. Ta gra to czysty majstersztyk, dopracowana w każdym z możliwych detali. Tak się fortunnie stało, że mój egzemplarz tej gry wylądował mniej lub bardziej przypadkowo pod choinką i jestem szczerze nią oczarowany. Przyznam, że zawsze lubiłem ten tytuł i gdy tylko miałem okazje, to grałem w poprzednie części, jednak w dość nietypowy sposób. Nudził mnie misje fabularne, wolałem się skupić na totalnym zniszczeniu, mordowaniu i paleniu – jak typowy gracz ;-)

W przypadku GTA V od początku porwały mnie misje fabularne, których pomysłowość zdecydowanie zaskakuje. Zwroty akcji, przełączanie między głównymi bohaterami, przenikanie się fabuły, prawdziwa uczta dla symbolicznego gracza takiego jak ja! Gdybym miał na siłę wskazać słabe strony gry, to z pewnością tryb multiplayer, który akurat mi zdołał się bardzo szybko znudzić. Natomiast cała reszta? Fenomen! Polecam wszystkim przełączyć się na widok z pierwszej osoby i przejechać się sensownym motocyklem, niezapomniane wrażenia ;-)

W zasadzie cały wpis miał być laurką dla twórców GTA V, marki Rockstar. W praktyce wyszło, że jeśli któryś z Was miał podobne uczucia, zawahania przed kupnem PS4 niech będzie pozostanie bez obaw. Tytuły, których niewiele na rynku jak na razie, z pewnością zadowolą każdego symbolicznego gracza, zaś perspektywa nadchodzących tytułów zapewni spokój graczowego ducha na najbliższy czas (Uncharted 4). Od siebie dorzucę jeszcze Shadow of Mordor, który w późniejszej grze dość powtarzalny, ale pomysł i dopracowanie na najwyższym poziomie, wystarczy na kilkanaście dobrych godzin grania! Nie wspominając oczywiście o GTA V, który jest must have, a jakby się uprzeć – wystarczy w zupełności.