W naszej branży istnieje pewien trend – poszukiwanie specjalistów z danej, wąskiej dziedziny, ale jednak znających się na wszystkim.

Przykład oferty dla jakiejś lepszej firmy znaleziony w ciągu kilku minut:

Poszukiwany programista PHP.

Zadania:

  • blablabla pisanie w PHP  (no to się zgadza)
  • blabla pisanie w JS (seems legit)
  • bla CSS (no okeeej)
  • HTML (czyli front też robimy)
  • znajomość standardów obowiązujących przy projektowaniu aplikacji (meh)
  • dbałość o użyteczność tworzonych rozwiązań (i może frytki do tego?)

Reasumując:

  • szukamy PHPowca
  • dobrze jak swój kod obrobisz jeszcze JSem
  • no i żeby jakoś to wyglądało to i CSS się zda
  • CSSem przecież trzeba ostylować HTMLa, ale to chyba logiczne
  • jak już robisz HTML i CSS, to zrób to dobrze
  • no i użytecznie, żebyśmy UXowca nie musieli zatrudniać
  • pamiętaj, że jesteś PHPowcem, a nie władcą wszech-web-wiedzy więc nie licz na kokosy

Strasznie mnie takie podejście pracodawców drażni. Zastanawiałem się skąd ono się wzięło i widzę tutaj pewną analogię do tego, że historia to faktycznie lubi się powtarzać…

Cofnijmy się trochę w przeszłość…

Anglia, początek wieku XVIII. John Doe produkuje wraz ze swoim kompanem w przydomowej stodole dajmy na to, że wełniane swetry. Strzygą sobie „łowce”, przygotowują wełnę (czy co tam się z nią robi) i dziergają bajeranckie swetry, a co. Kompan podczas pogoni za wytwornicą wełny (owca) złamał sobie nogę, John mimo wszystko dalej wytwarza swetry, tylko w mniejszej ilości do czasu, aż wspólnik będzie znów operacyjny. Karawana idzie dalej.

Następuje wielka rewolucja przemysłowa, powstają fabryki, w których wnuk naszego bohatera Johna pracuje jako wkręcacz śrubek do wahacza bulbulatora. Żeby wnuk mógł wahacz dokręcić potrzebuje śrubki, którą mu kto inny dostarczy. Jest wyspecjalizowanym pracownikiem miesiąca wśród wszystkich wkręcaczy i nawet jeszcze nie dostał gruźlicy… Tak czy inaczej, pewnego dnia dostawa śrubek nie przyszła ponieważ dostawca jednak nie miał tyle szczęścia i gruźlica go dopadła. Wnuk Johna nie poradzi sobie bez niego, mimo, że śrubki sam mógłby przynieść i działać dalej, nie wie gdzie po nie pojechać. Produkcja nie spada o ~połowę, ale stoi w miejscu, tak jak karawana.

Dochodzimy właśnie do momentu, w którym ta historia się powtarza. Jeszcze kilkanaście lat temu nie mięliśmy wszędzie juniorów czy seniorów programowania, a nawet czegoś co ostatnio widziałem: „znajomość <wstaw nazwę technologii> na poziomie ninja”. Nie było tak wąsko wyspecjalizowanej kadry. Większość osób potrafiła zrobić wiele rzeczy, nie będąc w 100% zależnym od innych. Te osoby przetrwały do dziś w świecie internetowym i są znane pod pojęciem dobrych freelancerów. Przemyślą zlecone im zadanie, zaprojektują mechanikę oraz wygląd. Z racji tego, że sami to wszystko robią, znają ograniczenia, których muszą się pilnować i wiedzą na co mogą sobie pozwolić, a co omijać szerokim łukiem. Tacy dobrzy freelancerzy są rzadcy jak …. białe trufle, ale w przeciwieństwie do tych grzybów występują także w Polsce. To właśnie takiego trufla szuka wspomniana na wstępie firma, ale nazywa go PHP developerem. Wątpię, żeby nasz rarytas był zainteresowany taką ofertą pracy ponieważ jeżeli faktycznie spełnia te wymagania to raczej na pracuj.pl nie zagląda bo nie ma czasu pomiędzy przeglądaniem propozycji zleceń które mu na maila przyszły. Myślę, że jest to próba jawnego okantowania zdolnych ludzi, którzy nie są na tyle samodzielni i nie mają pomysłu na siebie aby przebić się jako freelancerzy.

Wielkie korporacje zrzeszające setki programistów bardzo mi przypominają te fabryki, w których wnuk Johna pracował, ale niestety nie ma w nich miejsca na element, który w dzisiejszych czasach jest towarem deficytowym, a jednocześnie wyróżniającym wszystkie produkty, które osiągają wielkie sukcesy – kreatywność, innowacyjność oraz jakość. Osoba odpowiedzialna tylko za jeden mały bloczek całej układanki nigdy nie włoży całego swojego serca w projekt bo jej się to po prostu nie opłaca, sukces całego projektu nie zależy od niego w prawie żadnym stopniu, dlaczego ma się więc mu poświęcać.  Czy w początkowej fazie działania firm typu wielki boom (inaczej zwanych startupami i mówię o tych, które wypaliły) prowadzony jest nabór na specjalistów, czy może raczej tworzą je grupki pasjonatów, którzy nie specjalizują się w jednej dziedzinie ale uzupełniają nazwijmy to „główne umiejętności” innych członków zespołu świeżym spojrzeniem.

Bycie geniuszem w jednej dziedzinie w naszym IT biznesie nie uczyni Cię wielkim. Owszem, będziesz skarbnicą wiedzy, ale taką, którą można wymienić. Jeśli projektant np. UX wymyśli sobie coś, czego nie będzie się dało odtworzyć z powodu ograniczeń technicznych projektu. Ile warte byłyby jego pomysły, gdyby nie dało się ich wykonać, mimo, że z perspektywy UX byłyby idealne? Jeżeli nie byłby wąskotorowy i wiedział, chociaż w teorii, co można, a co nie, to byłby ktoś. To samo ma się do projektantów, project menadżerów etc itd.

Nasza przykładowa oferta pracy chyba raczej powinna brzmieć: Poszukiwany specjalista od wszystkiego, który pociągnie nasz cały projekt do przodu, niestety nie damy Ci 10000 zł na miesiąc. Prosimy złóż aplikację…

Używam sobie sformułowania: Wiem czego nie wiem. Dla przykładu: wiem jakie są zależności związane z używaniem konkretnych technologii, czy urządzeń, ale sam nie umiem ich używać. Mając wiedzę na temat tego czego jeszcze nie wiem, mogę się tego nauczyć w krótkim czasie (w końcu wiem… czego nie wiem) taka sytuacja :)